Nie ma to jak turystyka rowerowa. Człowiek nieskrępowany rozkładem jazdy PKP, wolny od biletów, przesiadek, wesołych kiboli w przedziałach, może robić co chce. Jedzie się spokojnie, gdzie się chce, to staje, podziwia, zwiedza, oddycha, odpoczywa. Eh, polecam. Ale żeby Wam zdjąć z głowy jeden z większych kłopotów przy takiej wyprawie, poradzę co i jak wziąć, jak się przygotować etc. Szkoda, że przed moją pierwszą wyprawą nie mogłem przeczytać takiego tekstu :)


Rower.

Idealny stan techniczny!!! To priorytet. Nie chcemy, żeby nas 300 km od domu ściągali z trasy. Najlepiej udać się do dobrego serwisu i zostawić sprawę fachowcom - wyczyszczą, sprawdzą, wycentrują, nasmarują. Następnie przygotowywujemy naszego ulubieńca pod kątem wyprawy. Kupujemy bagażnik (cały czas mam na względzie rower MTB), nasze terenowe opony zamieniamy na cieńsze, np. trekkingowe. Kupujemy części zamienne (o tym później), dokupujemy sakwy, oświetlenie.


Bagaż.

Najlepiej na dwa tygodnie przed wyprawą sporządzić listę rzeczy potrzebnych nam do egzystencji. Spiszmy wszystko, co nam może przyjść do głowy - potem będziemy wykreślać :) Ruszamy na zakupy i nabywamy co trza.


My.

Musimy przygotować się także i my. Staramy się zrobić każdego dnia kilkanaście kilometrów. Na dwa tygodnie wcześniej przejedźmy podobny dystans, jaki mamy pokonywać w czasie wyprawy i zobaczmy, jak reaguje nasz organizm. Będziemy wiedzieli, czego się spodziewać. Ogólnie nie należy wsiadać na rower bez rozjeżdżenia. Pierwszy dzień damy radę, potem dupsko nam odpadnie. Dlatego też jeździmy, jeździmy i jeszcze raz: jeździmy. Na dzień przed wyprawą zróbmy sobie rowerowy post. Odpocznijmy, nabierzmy ochoty na pedałowanie.


Ekwipunek: co bierzemy?

1. "Rzeczy rowerowe": dwie dętki, łatki + klej, kombinerki, klucze inbusowe i płaskie, śrubokręt, kawałek druta i taśmy klejącej (prowizoryczne naprawy), oliwę do łańcucha, ściągacz do łańcucha, ściereczkę. Szczególnie zadbajmy, żebyśmy mieli narzędzia do rozkręcenia naszej maszyny - nigdy nie wiadomo, co pójdzie. Dobrym pomysłem jest tzw. multitool, czyli narzędzie z wieloma fikuśnymi kluczami. Dodatkowo zapięcie do roweru.

2. Ubrania: dwie czyste koszulki, spodnie, spodenki (jeśli jedziemy w kolarskich), skarpeti x3, majtki x3, bluza, kurtka przeciwdeszczowa, czapeczka, zapasowe buty (!!!). Szczególnie Was uczulam na buty - mi przemokły pierwszego dnia i nie było przyjemnie chodzić cały wieczór w mokrych. Do tego dodajemy to, co na sobie. Szczególnie zalecam zainwestowanie w spodenki kolarskie z wkładką higieniczną. Dzięki nim wytrzymamy w siodełku dużo dłużej, uchronimy się od obtarć czy odparzeń, będzie nam dużo wygodniej. Wydatek rzędu 70 zł ale naprwdę się nam opłaci.

3. Pozostałe: ręcznik, ściereczka, miska, kubek, kieliszek, :)))), łyżka, widelec, nóż, deska do krojenia, zapalniczka, otwieracz do konserw i zwykły, sól, cukier, kawa (3w1), kosmetyki. Oczywiście dokumenty, kasa i karty kredytowe. Naczynia do jedzenia najlepiej żeby były lekkie (plastikowe). Co do kosmetyków, to najlepiej się dogadać, żeby jedna osoba wiozła jeden komplet (pasta do zębów, mydełko i takie tam). Gdy jadą panie, to wiadomo że ta opcja odpada - każda weźmie swój komplet. Do tego przyda się aprat foto, latarka no i lornetka. I Srajtaśma!!!

4. W zależności gdzie nocujemy, kompletujemy resztę bagażu. Jeśli będą to miejsca pod dachem, to odpada namiot, karimata i śpiwór - chociaż ten ostatni się zawsze przydaje. Sprawdźmy, czy w miejscu noclegu jest dostęp do prądu i czy da się wypożyczyć czajnik czy coś ugotować. Jeśli tak, to odpada nam czajniczek czy też grzałka i kuchenka gazowa. Jeśli takich wygód brak, to zaopatrujemy się i w te luksusy. Podobnie czynimy, gdy mamy zamiar nocować pod namiotem. Bierzemy wtedy śpiwór (jak najmniejszy), coś pod zadek (najlepiej samopompujące się maty) no i namiocik. Do tego przenośną kuchnię, czyli małą gazową kuchenkę. No i zawsze każdy znajdzie coś, co jest mu jeszcze potrzebne, ale kompletujcie to wszystko z umiarem. Cały czas pamiętajcie o tym, że musicie to wszystko uciągnąc na rowerze...


Pakujemy.

Przypuścmy, że mamy 4 sakwy. Główną na bagażnik, pod siodełko, pod ramę i na kierownicę. Można do tego jeszcze dokoptować tzw. "low-ridery", czyli sakwy na przedni widelec, ale chyba będą nam zbędne. To co opisałem, zmieści się swobodnie w tylnej sakwie.

Na kierownicę pakujemy aparat foto i ewentualnie coś do żarcia (łatwy dostęp). Zwykle ten rodzaj sakwy ma na wierzchu mapnik, więc pakujemy tam mapę lub spisaną trasę. Aparat zabezpieczmy przed wilgocią i jedzeniem :) Pod ramę wsuwamy kasę i dokumenty, można tam też wcisnąć komórę. Pod siodło zapasową dętkę i klucze.

Sakwa główna. Zazwyczaj mają one 3 główne duże komory + kilka dodatkowych mniejszych. Pierwszą zasadą jest owijanie wszystkich pakowanych rzeczy w torby foliowe. Gdy będzie padało, a nasza sakwa "się zesika" to nie będzie chyba miło. No i tu kierujemy się zdrowym rozsądkiem. Na wierzchu to, co może być potrzebne w czasie drogi: narzędzia, kurtka od deszczu. Po środku to, co będzie nam potrzebne na obozowisku, a na samym dole to, co może, ale nie musi zostać przez nas użyte. Wszystko dokładnie pakujemy, żeby nic nie latało, dokładnie zapinamy sakwy, zakładamy rękawiczki i okularki i w drogę...


Jedziemy.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważamy po ruszeniu, to fakt, iż nasz wielbłąd ma przyśpieszenie godne skrzyniowego Żuka. Należy o tym pamiętać przy ruszaniu na krzyżówkach. Rzecz druga, to fakt, iż "dupa ciąży". Pamiętajmy o tym na ostrych zakrętach i przy hamowaniu - jesteśmy ciężsi, więc musimy hamować dość wcześnie. W dodatku unikamy wszelkich dziur i krawężników - ciężki tył sprawia, iż łatwo scentrować koło. Szczególnie zdradliwe są miejsca, w których na naszej drodze pojawia się piach. Uwierzcie mi, wjechanie nawet w malutką kupkę piasku rozrzuconą beztrosko na szosie równa się wjechaniu na lodowisko. Rower natychmiast ucieka i bardzo łatwo pocałować ancfalt z rozpędu. Za to gdy już rozpędzimy camela, to idzie on jak burza. Wrażenie miłe, bo czujemy się jak byśmy jechali cadillakiem :)

Szerokiej drogi...