Ubranie.

Po pierwsze, to dzień przed wycieczką należy oglądnąć wszystkie możliwe prognozy pogody i wyciągnąć średnią. Zaoszczędzi nam to wielu kłopotów. W zależności od pogody przygotowujemy najpierw strój.

Jeśli będzie słonecznie i ciepło, a my nie wracamy późną nocą, to wystarczą spodenki (najlepiej z pieluszką) a do tego koszulka – bawełniana lub kolarska. Dobrze mieć coś na głowę – czapeczkę czy bandanę. Do tego oczywiście obowiązkowo okularki, żeby nam mięso do oczu nie wpadało.

Jeśli z pogodą różnie, to przyda się nam np. bluza i kurtka od deszczu (wiatro- i wodoodporna). Jednak starajmy się jechać w spodenkach – no chyba że naprawdę piździ jak w kieleckim, to spodnie można założyć, ale żeby nie były za luźne. Buty miękkie, z płaską podeszwą.

Do kompletu brakuje nam jeszcze rękawiczek kolarskich (takich bez palców). Gdy jest ciepło to eliminują one problem spoconych dłoni i można nimi ocierać pot z czoła, a gdy zimno to ich rola wiadoma. Do tego świetnie się sprawdzają przy lądowaniu na ziemi – chronią dłonie przed otarciem.

Starajmy się tak wszystko urządzić, żeby nie było potrzeby zabierania plecaka. Gdy jest upał, to mokre plecy strasznie denerwują, no i gorzej się balansuje ciałem i w ogóle jest niewygodnie. Tak więc trzeba wszystko gdzieś poupychać (patrz tekst o rowerku) albo znaleźć kogoś, kto nam weźmie kilka rzeczy – najlepiej żeby był młodszy i nie miał wiele do gadania (wskazana siostra). Ale jeśli jesteśmy na plecaczek skazani, to postarajmy się, żeby miał regulowane paski, „oddychające plecy” i pasy: biodrowy i piersiowy. Ładowność – max 30l.


Bufet.

Gdy już się ubraliśmy jak człowiek, to pomyślmy o zapleczu.

Przyda się coś do picia (bidony) i do jedzenia. Z tym drugim to musimy zdecydować – czy zaopatrujemy się po drodze, czy też tachamy wszystko ze sobą. Sklepy teraz są zwykle czynne w niedziele (w święta rzadziej) nawet po małych wioskach, więc możemy zaryzykować. Jeśli jednak przyjmujemy rolę wielbłąda, to bierzemy coś lekkostrawnego do jedzenia (wafle ryżowe), można przygotować lekkie kanapeczki, do tego czekoladę albo jakiegoś innego snikersa, no i kiełbasę (po drodze obowiązkowe ognisko) wraz z dodatkami.

Co do picia, to starajmy się nie wieźć ze sobą mega butli w plecaku, ale wszystko rozparcelować po bidonach. Pijemy wodę albo jakieś izotoniczne wymysły – odradzam colę i pochodne, wszelkiego rodzaju oranżady i słodkie dziwadła. Wzmagają tylko pragnienie.


Zaplecze techniczne.

Obowiązkowo zestaw do szybkiej naprawy naszego środka lokomocji: dętka, klej + łatki, klucze odpowiednie do zmiany koła, naprawy hamulców i dokręcenia czy to kół czy kierownicy. Dobrze, żeby ktoś wziął trochę więcej tego badziewia – nieraz może się przydać każdy klucz.

Kolejna ważna rzecz to komórka. Chociaż jedna i z pełną baterią. Można wezwać pomoc (odpukać!!!) lub porozumieć się między sobą, gdy ktoś się zgubi.

Mini apteczka. Nie trzeba od razu zabierać gipsu i respiratora, ale wodę utlenioną i plaster – tak.

Do tego trochę kasy (nigdy nie wiadomo, co się może stać) i coś do pstrykania fotek. Pożyteczna rzecz to mapa okolicy, którą będziemy penetrować.

I to chyba wszystko. Tak zaopatrzeni jesteśmy przygotowani prawie na wszystko.