Był to wyjazd, który utwierdził mnie w przekonaniu, że jesień to bardzo piękna pora roku. Nasz przewodnik - Marek Juszczyk - zapowiedział piękne widoki jesiennej przyrody i nas nie zawiódł.

Gdy wyruszaliśmy, to mgła ograniczała widoczność do kilkunastu metrów, ale potem pogoda znacznie się poprawiła. Wycieczka w czysto samczym gronie - Marek, Stachu, Piotr, dr Wojtek, Lewy no i ja ;) Tak więc wesołym dowcipom (zrozumiałym tylko dla mężczyzn) i innym skojarzeniom nie było końca. Dowiedzieliśmy się m.in. dlaczego to bobry mają pewne części ciała zupełnie płaskie oraz do czego może doprowadzić mieszanie kultur polskiej i azjatyckiej w wymiarze seksualnym... Wesoło było...

I pomimo, iż trasa była zareklamowana krótkim "chłopaki, prawie same asfalty..." to zwiedziliśmy i pola i łąki i chyba każdy rodzaj nawierzchni spotykany w świętokrzyskim. Szczególnie szkoda mi właściciela jednego z pól, gdyż jeśli spotkało go to wszystko czego mu życzyliśmy, to bidula siedział z miesiąc w kiblu z mocnym rozwolnieniem i to w dodatku jako kastrat ;) A czemuż to takie straszne słowa padały z ust naszych w kierunku biednego małorolnego? Ano dlatego, iż okazał się dziad na tyle leniwy, że nie chciało mu się na chwilkę podnieść jakiejś pierońskiej maszyny orzącej, wskutek czego zaorał spory kawałek polnej drogi, po której musieliśmy się kołatać! Dziękujemy i niech Pana wesoło szlag trafi!!!

A zwiedziliśmy sporo, bo zahaczyliśmy i o gospodarstwo agroturystyczne w Nowem, o Dwikozy, o Garbów i jeszcze o kilka ciekawych miejsc. Jednym z najbardziej ciekawych widoków były "płonące góry" w Biedrzychowicach. Niesamowite kolory jesieni - zobaczcie zresztą galerię.

Oczywiście, jak to bywa zazwyczaj - wróciliśmy. Zrobiliśmy ok. 85 km, co dało nam troszkę w kość. Oczywiście końcówka na Wiśniowej, gdzie Pani domu uraczyła nas wyśmienitym ciastem własnej produkcji. Stachu, pomimo iż mu w ogóle nie smakowało, zjadł najwięcej z nas wszystkich. Skosztowaliśmy też wyrobów Pana domu i wesoło udaliśmy się w kierunku domostw.

P.S. Niestety, akurat wtedy się rozpadało, a ja wyrżnąłem na śliskiej nawierzchni koło naszej pięknej sandomierskiej studni :( Kolano bolało.