Wyjazd tradycyjnie spod Bramy Opatowskiej zaplanowany na godzinę 9.00: zbieramy się ślimaczo do prawie 9.30 i jeszcze nie ma wszystkich, którzy jak głosi fama, zapowiadali wyjazd. W efekcie jest nas tylko 6 osób: ja, Lampart z bratem, Kazik i Rochu.

Dzień pierwszy.

Ledwie żyję, w przeddzień  po południu dostałem wysokiej gorączki, noc nie spałem, a rano jeszcze było 37,8°C! No cóż, jednak jedziemy. Początek tradycyjnie: kawałek żółtym szlakiem do ul. Chwałeckiej i tu w prawo, w lewo,  lessową dróżką pod górę i w dół, przez Rzeczycę Suchą do Kichar. Rzut oka na starą basztę, stromy zjazd w dół i już jesteśmy w uroczej dolinie. Dalej cienistym wąwozem pod górę (ledwie idę) pod kościół w Górach Wysokich.  Dalej asfaltem  przez Kichary Stare, Garbów wiązany z urodzeniem Zawiszy Czarnego. Tu przerwa na znanej nam poczcie (nie znam  takiego drugiego Urzędu Pocztowego gdzie można zakupić coś na ząb, dla ochłody i spożyć przy stoliku pod parasolem).  Stąd kolejne odcinki szutru i lessowych dróżek, którymi malowniczo raczej w dół do Zawichosta.  Kilka chwil wytchnienia, odrobina historii i w drogę do Trójcy. Idzie mi chyba nie najgorzej, na szczycie Sokolnicy jestem czwarty. Jeszcze zjazd piaszczystym wąwozem i już szutry i asfalty w Piotrowicach i Linowie.  Jedziemy urwistym brzegiem, po lewej wapienne skały wyrastające nad nami na 20 m., po prawej skarpa i starorzecze Wisły. Jest to malowniczy odcinek przełomu Wisły.  W Maruszowie wita nas  „Galeria pod Chmurką” P. Edwarda Ziarko i całkiem już  znajoma (oswojona) sklepowa w sklepiku na rozstajach. Przerwa, zakupy na ognisko, które planujemy nad jeziorkiem w Biedrzychowie. Dalej cudownie u stóp kwitnących wzgórz Biedrzychowskich nad jezioro. Odcinek od Dębna do Nowego jest absolutnym cudem świata, koniecznie trzeba wrócić tu jesienią. (a byliśmy, byliśmy - przyp. MacD)  Jezioro, ognisko, kiełbaska z piwkiem i śpię jak zabity półtorej godziny.  Budzę się znacznie zdrowszy. 

Ruszamy przez Nowe, Słupię Nadbrzeżną, Mieczysławów, Julianów (obok jest jeszcze Tadeuszów, można by tak spopularyzować wycieczki imieninowe?) do Tarłowa. Przerwa na wspaniałą farę i piwo.  Teraz w las, piach i do Zęborzyna. Jest okazja zobaczyć wnętrze neogotyckiego kościoła. Wystrój młodopolski, gdzieś między Fryczem, Bukowskim i Śliwowskim, wcale miły.  Przeskakujemy Kamienną i do Solca. Tu ostro pod wiatr. Proponuję wachlarz i zmiany, daję pierwszą ostra i długa i ... chłopcy zostają 200 m. z tyłu. Nie chce mi się zwalniać (może doskoczą?), kręcę sam do Solca (wiatr trzyma, często trudno ukręcić 15-17 km/h), i czekam na młodzież dobry kwadrans. Będę żył !  Solec to niezwykle urokliwe miejsce, cenne zabytki (3 kościoły i ruiny zamku), sporo starej zabudowy tworzącej klimat miasteczka i to czego w Sandomierzu już nie ma – naturalny krajobraz skarp i doliny rzek Wisły i Krępianki, pełne kęp, łąk, starorzeczy, po horyzont. W Solcu są także wspaniali ludzie i tak jakoś się składa, że gdy przyjeżdżam do Solca kajakiem lub rowerem to nim się obejrzę ktoś ze znajomych mnie zoczy, wieść zatacza krąg i natychmiast zjawia się Jacek Witkowski. Zawsze uśmiechnięty, gościnny i taki zawsze ucieszony że Sandomierz wpadł do Solca, że zawsze obiecuję sobie że będę częściej wpadał. I tym razem też tak jest, jeszcze się nie wprowadziliśmy do gościnnego internatu, a już Jacek jest i zaprasza do siebie na Kłudzie na ognisko. ( Z Jego działki jest fantastyczny widok na Wisłę).

   Dzień drugi.

Rano kto się może zebrac na 8, ten do kościoła, wyjazd o 9.30. Zahaczamy o skarpę Jackową na Kłudziu, zjeżdżamy do promu i na drugi brzeg Wisły. Kręcimy pod wiatr przez Piotrawin znany z żywotu św. Stanisława bpa. i kościoła gotyckiego pod tym wezwaniem. Dalej Kamień,  Kaliszany (tu ze skarpy nad kamieniołomem wspaniały widok na Wisłę), ( fotografujemy się na tle koliberka – czy to zdjęcie jest ?) Dalej zjazd do Józefowa, skok do Annopola, przerwa i pytanie - którędy dalej, krócej czy dłużej. Wychodzi że lepiej dłużej, więc mimo ciągłego wmordewind jedziemy prawym brzegiem przez Kosin, Borów, Antoniów do Nowin. Tu nad jeziorem ognisko, kiełbaska i po piwku. Udało się zjeść, spakować, schować się pod dach nim lunęło.  Szybko przyszło, szybko poszło. Po parującym asfalcie przez Radomyśl i San na znajome ścieżki Skowierzyna i Wrzaw.  Wjazd do miasta paradny – odbywają się liczne imprezy, a i wita nas na Zamkowej część Equipy z Piotrem i Stachem wracająca z rekreacyjnej wycieczki. Zakończenie tym razem w Kordegardzie.