Spotykamy się pod Pomnikiem Solidarności. To moja pierwsza wycieczka na dłuższą trasę i z taką świetną ekipą. Byłam pierwsza na umówionym miejscu. Po chwili był Kolor i jeszcze chwilę czekaliśmy na cala resztę, a cała reszta liczyła 16 osób. Najdłużej i w niepewności czekaliśmy na Piotra (Logistic), bo to on wymyślał trasę „niespodziankę” i przyjechał niemal ostatni. Dopiero o 09:00 dowiedzieliśmy się, że dzisiejsza trasa wcale nie ma ok.55-65 km tak jak słyszałam na początku, a liczy sobie ok.90km. chyba nikt nie miał sprzeciwów. Trasa wiodła przez Radomyśl, Borów, Kosin, Annopol, Sandomierz. Wyjechaliśmy o 09:05. Kilka osób miało sprzeciwy co do zjazdu ul. Browarną, ale jednak zjechaliśmy nią ze skutkami ubocznymi. Jednej osobie przy zjeździe z kamienistej drogi pękła lampa, co nie stworzyło problemu w drodze dalszej dzięki ekipie naprawczej (Service Wojtek Dziabąg). Tuż za mostem robiliśmy pierwsze zdjęcia tej wyprawy, gdzie uzyskałam nowy pseudonim: Kacorek (produkcji Piotra). Po zrobieniu świetnych zdjęć przez Piotra (Photo) jechaliśmy drogami galicyjskimi, które były położone na płaskim i równym terenie, na początku wśród domów, później pól. Spotkaliśmy wiele miłych znajomych, np. drużynę białych (stado gęsi), która nas chciała prześcignąć, co im się nie udało. Pierwszy przystanek w Radomyślu, gdzie znów miała okazje wykazać się ekipa Service. Pomylono mój rower z rowerem miejscowym, bo okazało się, że taki rower nie ma szans na takie trasy, ale jakoś dojechałam. Również jeden z uczestników pomylił go z maluchem z zepsutym zapłonem, a to tylko mój pokrzywiony błotnik. Po krótkiej przerwie znów wyruszyliśmy. Wciąż były równo, bez górek, co mi bardzo odpowiadało. Dalej jechaliśmy między lasami. Było o wiele milej, ponieważ był cień tutejszych lasów. Droga mijala bardzo milo. Jechaliśmy przez Borów i Kosin. W Kosinie wszyscy byliśmy nastawieni na prom, jednak nie działał i jedynie Piotr i Pani Ewa dostali się na małą łódkę z niezbyt miłym panem na pokładzie i przepłynęli na drugą stronę, dzięki czemu byli wcześniej w domu. My jechaliśmy okrężną drogą do Annopola. Droga była ciągle łatwa i prosta. Następny przystanek w Annopolu. Tam nabieraliśmy sił, by dać radę pod górki przed Zawichostem, daliśmy jakoś radę (ja z pomocą Kolorka). Jedynie naszemu koledze Damianowi (Fuji) pod jedną z górek zatarło się koło i zajął się nim tata (przyjechał po Niego). Później jeszcze tylko dosyć duża góra w Dorazie za Dwikozami i droga do domu już krótka i prosta. Kiedy się decydowałam byłam pewna, że grupa będzie bardzo poważną i nikt nie będzie patrzył na innych czy dają radę, a było wręcz przeciwnie! Grupa przyjęła mnie bardzo miło. I gdy objawiało się pierwsze zmęczenie u mnie i zwolniłam trochę to nie zostałam sama w tyle. Jechało moim tempem kilka innych osób. Naprawdę świetna, wesoła i miła grupa osób bardzo wysportowanych.