Ostatnia niedziela wakacji nie mogła być zbyt męcząca. Zwłaszcza, że plany na wieczór były również wyczerpujące. Więc rowerowy piknik był strzałem w dziesiątkę.

Za kwadrans 10 wyjechaliśmy spod Bramy Opatowskiej, w dodatku dość licznie - w końcu kończy się sezon urlopowy. Za mostem dołączyła do nas Daśka i pierwsze 20km jechaliśmy w składzie 14,5 cyklistów. To pół to oczywiście mały kolarz niepedałujący, którego i tak najbardziej po wycieczce bolały nóżki.

Do Grębowa dotarliśmy za szybko. Powodem był wplecywind, który nie opuszczał nas przez cały ten odcinek. Do 11 lansowaliśmy się na Rynku, a przy wspominaniu wybrzeża pękło kilka Frumentów. Od strony Stalowej Woli dojechała do nas Babka Majka z Andrzejem. I od tej chwili Babka była przewodnikiem naszej grupy.

W sklepie w Wydrzy Babka stała w kolejce po kiełbasę, a my troszki się zamotaliśmy. Ale ostatecznie udało nam się dotrzeć na miejsce docelowe - zalew Klonowe.
...gdzie chłopy rozpaliły ognisko, a niedługo powitaliśmy nowych rowerowych piknikowiczów - ekipę z Tarnobrzega. Czyli spotkaliśmy się trójmiejsko :)

Piknik jak to piknik: jedzenie, gadanie, chlapanie w wodzie (chociaż to akurat głównie w wykonaniu Karolci). Ogólne totalne byczenie. I tylko kłótnia dwóch wędkarzy na drugim brzegu troszki nas ożywiła.

Powrót do domu był jak zwykle bardziej męczący - z pełnymi brzuchami, a do tego pod wiatr. Pierwszy postój w Grębowie ("na łyk wody"), a kolejny... już w Sandomierzu, przy Placu Papieskim. To taka nowa świecka tradycja - na zakończenie wycieczki foto na tle panoramy Starego Miasta.

Prezesostwo doszło do wniosku, że takie lajtowe wycieczki mają zdecydowaną przewagę nad setkami :)