W drodze pod Bramę Opatowską łańcuch zablokował mi się dwa razy. Co prawda szybko się z tym uporałam, ale jednak nie obyło się bez telefonu z "GDZIE JESTEŚ?!". No, tym bardziej, że na miejscu zbiórki czekało na mnie... tuzin luda!!! Grzechem nie wymienić imiennie tych osobników: Ema, Ania, Alina, Alina2, Piotr, Dziabąg, Stefan, Jacek, Damian, Marek, Tadek i... Stachu, którego wreszcie mogłam uściskać po jego powrocie z San Remo.

Ania, jako że słowa dotrzymuje, poprowadziła wycieczkę. Miała przygotowane w zanadrzu ciekawe skróty tudzież przeprostki, ale musiała je troszki ograniczyć z powodu powróconego marudera i krzykacza w jednym. Trasa prowadziła odpowiednio przez: most -> wieś Sławka, ale bokiem -> Zalesie Gorzyckie -> Gorzyce - na razie było OK. Ciekawie zaczęło się po wjechaniu do Gorzyc...

Przecięliśmy główną i zjechaliśmy na szutrówkę prowadzącą wzdłuż wału (przy Łęgu), a później wałem. I tak aż do... hm, do końca, czyli do mostu na rzece. Skręciliśmy w prawo i pomknęliśmy, znów asfaltem, do Zabrnia - oczywiście na mały Frument. Marek na chwilę odłączył się od peletonu, w celu poszukania grzyba (czy tam młodego borowika).

Z Zabrnia skierowaliśmy się w stronę Furman, oczywiście przez Poręby Furmańskie. Ale nie dojechaliśmy do "centrum" - Ania znienacka skręciła w lewo. I znów w lewo. Wracamy?! Nawet załapaliśmy się na krótki (ale za to głośno skomentowany odcinek drogi nie-asfaltowej). Odcinek ów został nazwany łącznikiem, dzięki któremu dojechaliśmy znów na asfalt (w Furmanach, ale od strony Stali).

Na krzyżówce przy sklepie (który był zamknięty od poprzedniego lajcika) skręciliśmy w prawo, na Sokolniki. Tam z kolei wyprowadziłam (tym razem ja, Ania nie orientuje się w dróżkach w Sokolnikach) Equipę w pole (przed Trześnią). Jechaliśmy pod słońce, co początkowo średnio podobało się cyklistom, ale warto było - zbliżał się zachód.

...i dotarliśmy tak do mostku na Trześniówce. Dalej to już droga prosta jak drut, tylko czasem kolczasty (no ale Dziabąg na kolarce nie marudził na szuter jak Ordos). Pod domem Sławka grupa zamieniła się w jeden głośny harmider, krzyk i rozdzwonienie. Oficjalnie zakończyliśmy przejażdżkę zdjęciem na tle panoramy miasta, a nieoficjalnie - małym w Coctailu :)