Na pisanie relacji natchnęło mnie przeszło miesiąc po wycieczce, ale jak to mówią - lepiej późno niż wcale.
Miał to być mój ostatni wyjazd w tym sezonie, zatem zachciało mi się długiej albo chociaż męczącej trasy. Padło na Nowe (gór-dóła-gór-dóła).

Rano pogoda zapowiadała się prawdziwie złoto-jesiennie. Pod Bramą stawiło się 10 osób + "mobilny inaczej" Wojciec z Karolcią. Ustaliliśmy, że do celu jedziemy cięższą trasą (jak na Ożarów), a powrót przez Zawichost. Peleton poprowadził Stachu. Pokazówka przez całe miasto wzdłuż Mickiewicza, dalej... zakręcony Stachu nie skręcił na RADZIE w prawo, a pojechał prosto. Trochę nadrobiliśmy, ale to nic w porównaniu do dalszej trasy...

Trasa na Ożarów to dwa konkretne podjazdy: na Chwałkach i za Wysiadłowem. Daliśmy radę, chociaż ten drugi dał nam troszki w kość - obowiązkowa chwila postoju na szczycie. I dalej jazda główną.

Następny postój, siedząco-rozmowny, standardowo w sklepie w XXX. Alina opowiadała o pielgrzymce rowerowej, Doktor tłumaczył się swoją absencją na wycieczkach w tym sezonie...

W XXX zjechaliśmy wreszcie z głównej drogi i mknęliśmy wśród pół i łąk, cudnie oświetlonych przez jesienne słoneczko. Za Janikowem natomiast mieliśmy okazję (przyjemność???) przejechać się polną drogą (ot, taki skrócik - nie mylić z "przeprostka"!!!).

Przed Lasocinem dostałam wiadomość od Wojcieca, że dojeżdżają z Karolcią do Nowego. My mieliśmy jeszcze jakieś pół godzinki pedałowania. ...które oczywiście prędko minęło dzięki pogodzie i towarzystwu :-) No i oczywiście warunkom krajobrazowym typu LASY (piękne o tej porze roku).

W gospodarstwie agroturystycznym powitano nas jak zwykle z otwartymi rękoma (pozdrowienia dla państwa XXX). To nasza ulubiona miejscówa na piknik. Stefan i Stachu rozpalili ognisko, Aga rozstawiła przenośny zestaw piknikowy z kawą, herbatą i szarlotką, a Doktor skrytojadł, za przeproszeniem, jajka (ale za to podzielił się śliwkami!). Natomiast Dziabąg był rozchwytywany przez Karolcię ("Dziabąg, Dziabąg! Chodź na huśtawkę!"). Pan Czesio opowiedział nam historię Kacpra (odpowiedź "kto to?" znajduje się w galerii).

Czas mijał naprawdę miło, ale trzeba było pomału się zbierać. Stachu zabrał się do Sandomierza z Wojcieciem i Karolcią, albowiem pragnienie obejrzenia Kubicy było silniejsze od chęci jazdy na rowerku. Paweł, Doktor i Zbyszek wyjechali chwilę przed resztą (nie lubią nas! he he).

A my co... droga prosta i powszechnie znana, więc i nudna. W dodatku po najedzeniu się i rozleniwieniu nikomu nie chciało się gadać. I tak dojechaliśmy do Zawichostu, gdzie grzechem byłoby zaniechać tradycji postoju pod sklepem na małym rynku. Dziabąg na wzmocnienie wszamał banana i śmignęgliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Dwikozach. Tutaj zaczęły opuszczać mnie siły. Ale z racji, że czekała nas jeszcze góra w Dorazie, zaraz się pozbierałam.

...i pokonaliśmy ostatni na tej trasie męczący podjazd. Do Sandomierza dojechaliśmy ok. 16 i razem z Agą rozstałyśmy się z resztą grupy pod nową siedzibą FH JiB Kwasek :-)