Druga niedziela sezonu, pierwsza wycieczka z pomysłu Fujiego. Pierwsza i ostatnia! Zupełnie jak w zeszłym roku rajd do Ujazdu. Kierunek: Buda Stalowska, ale żeby nie było za nudno, to... Moment, od początku!

Spotkanie pod Bramą Opatowską o wiosennej godzinie 10:00. Co prawda i tak mieliśmy godzinę w zapasie, bo na stary czas była 9:00. Dzięki temu w Grębowie byliśmy już parę minut po 10. Znaczy po 11. A było nas, mimo niepewnej pogody, aż 10 osób (dokładnie 7 ludzi i 3 kobity). W Grębowie jak to w Grębowie - chwila odpoczynku na rynku, wizyta w miejscowym sklepie, Frument, banan. No i ciasta! Ale na razie tylko w rozmowie ("Na łożu śmierci nie poproszę o szklankę wody, tylko o placek!" by Paweł aka Przełom).

Dalsza trasa prowadziła w kierunku Wydrzy i nikt nie miał prawa sprzeciwić się Fujiemu. I dobrze, bo przyjemniej jechać tamtą drogą niż główną na Tarnobrzeg. Trochę obawialiśmy się przebiegu wycieczki - czy przypadkiem nie zostaniemy wyprowadzeni na poligon. Ale w Wydrzy skręciliśmy w prawo (wspólnymi siłami i retrospekcją). Nie skręciliśmy natomiast nad zalew w Klonowym. Za to zaraz skończył nam się ancfalt... Po kilkuset metrach skończyły się też płyty - znaleźliśmy się na rozdrożu. Fuji troszki się zamotał (jak to przewodnik), ale śmignęliśmy dalej prosto, z lasem po lewej. A chwilę później wjechaliśmy na groblę między stawami.



Widoki niesamowite - po obu stronach wieeelkie stawy pośród z lasami w tle. Naprawdę piękny odcinek trasy. No, może oprócz nawierzchni drogi pod kołami. Ale to błoto i kałuże uznajmy po prostu za atrakcję i urozmaicenie wycieczki. Myślę, że żaden opis nie odda tego, co przeżyliśmy, więc od razu polecam filmik:


Mimo, że Fujiemu oberwało się za ten odcinek, to i tak jesteśmy zadowoleni z takiej nienudnej trasy. Nie było dużego marudzenia (brakowało Stacha), a Dziabąg nie jechał na kolarce, no tylko Aga miała jasne spodnie ;-)

W końcu dotarliśmy do drogi asfaltowej (ok. 1,5km na północ od Budy Stalowskiej). Mając pod kołami tak wygodną nawierzchnię mogliśmy nadrobić "stracony czas", a i mieliśmy, zdaje się, wplecywinda.

Najdłuższy postój oczywiście pod altanką ze sławojką (która była nowością dla Fujiego). Paweł ze Sławkiem zajęli się rozpalaniem ogniska pod dwa kawałki posiadanej przez grupę kiełbasy. Dziabąg polował na kijki. Aga kroiła ciasto. A potem to już tylko jedliśmy i gadaliśmy, czyli nic nowego.

Droga powrotna (no tak, zawsze odcinek między altanką a Sandomierzem jest już powrotem, jakby ta altanka była naszym celem! chociaż właściwie... nie jest???) minęła bez przygód typu guma, upadek, kolizja. Dojechaliśmy do Stali, później skręciliśmy na Żupawę, las, Furmany, papa Fuji, wyjście na prowadzenie - lekko w prawo, Sokolniki... No i jeszcze mały postój pod sklepem, co by rozprostować kolana, a zresztą po co robić ponad 20km za jednym zamachem?

Do Sandomierza (na miejsce pożegnalnego foto) dotarliśmy przed 15, na licznikach 60km, a na twarzach uśmiechy, bo wcale nie zmokliśmy (mimo zapowiadanego deszczu).