Wielka Sobota po święceniu jaj i obiedzie - idealna pora na popołudniowy lajcik! O godz. 15 pod Bramę zjechało się nas 6 osób, na trasie dołączył Sławek (u siebie na wsi) oraz Ludwik (w TBGu). Pojechaliśmy prawie tak jak było ustalone - do TBGa, ale przez Trześń, Sokolniki, Furmany, z wiaaatrem, Sobów...

Ludwika "zgarnęliśmy" spod Shella. Nie dość, że uczekał się na nas (pojechaliśmy dłuższą trasą, a co za tym idzie - zajęło nam to więcej czasu), to jeszcze po kilometrze "odpoczywał" z nami na Placu Czerwonym. Ale nie był to bezowocny (dosłownie i w przenośni) postój - urządziliśmy sobie świąteczny popasik z ciastem Agi w roli głównej. Oczywiście największym łasuchem okazał się (nie po raz pierwszy) Stachu, chociaż Ordos i Sławek tylko nieznacznie odstają.

Ordos nie dał przekonać się Stanisławowi i musieliśmy wszyscy jechać nad Wisłę sprawdzić, czy prom kursuje. Kursował! Tylko trzeba było "chwilę" na niego poczekać, albowiem zastaliśmy go po drugiej stronie. W tak zwanym międzyczasie Aga wysyłała smsy z życzeniami świątecznymi, a Stachowi zebrał się OPe za lenistwo w wyżej wymienionej czynności.

Na promie jak to na promie - choroba morska, brak zniżki dla studentów, a cena biletu odwrotnie proporcjonalna do czasu podróży. Aha, wypada wspomnieć, że pierwszy raz podczas naszego przejazdu prom kursował ostatnim stanowiskiem. Powód: wysoki poziom wody.

Po naszej stronie Wisły najpierw jechaliśmy oczywiście płytami do Ciszycy, później ooostro skręciliśmy w prawo i skrótem (wałem z mega dołami) do Bogorii Skotnickiej. Ordos przejął aparat wskutek czego mamy dużo nierzadko ciekawych fotek. Na koniec wycieczki Stachu stwierdził, że Maciek u niego się napije, u Agi naje, a u mnie napstryka.

Do Sandomierza wjechaliśmy ok. godz. 18; na licznikach - 41km (czyli właściwie planowo). Foto na zakończenie wycieczki i... do zobaczenia w Lany Poniedziałek :-)))