Pierwsza niedziela maja zapowiadała się pogodowo idealnie na wycieczkę po górkach. Padło na Nowe - tam nie byliśmy jeszcze w tym sezonie.

Parę minut po 9 wyjechaliśmy spod Bramy Opatowskiej żółtym szlakiem w składzie: Stachu, Waldek, Stefan, Jacek, NooRm, Fuji, Kryha, Alina, Aga, Alutka, dwie nowe twarze z Tarnobrzega: Gabi i Ania oraz ja. Do równowagi płciowej brakowało jednej kobity, ale na trasie dołączyła jeszcze Ema. Co prawda dopiero w Łukawie, ale wynikło to z niedogadania się ze Stanisławem przez telefon...

Do Przybysławic pedałowaliśmy główną drogą (trasa na Ożarów). Bez problemów zmogliśmy oba podjazdy (chwałecki i wysiadłowski) - obyło się bez ofiar i nawet postoje nie były koniecznie. Zatrzymaliśmy się dopiero w Jakubowicach (akurat mieliśmy na licznikach ok. 20km, czyli połowa drogi do Sielskiej Doliny). Nie zabawiliśmy tam jednak długo, a to wszystko przez Stacha, choć nie chciał się przyznać!

Na "krzyżówce z figurką" skręciliśmy w prawo. Przed nami piękna droga pośród żółto-zielonych pól z domieszką lasu w oddali... Przejechaliśmy Jankowice, Janików, przecięliśmy główną drogę i wjechaliśmy w szutrową przeprostkę (z wąwozem i kolejnym polem gorczycy). Jechałam z tylu, co zaowocowało poszerzeniem wiedzy na temat rowerowych planów Aliny i Stefana.

I tak niepostrzeżenie znaleźliśmy się w Lasocinie - niestety sklep był zamknięty. Dępnęłam na początek, który okazał się środkiem - Aga z Emą wypruły do przodu i znikły nam w ogóle z pola widzenia. No ADHD! Ostatnie kilometry przejechałam "w parze" z Alutką, plotami i lekkim wmordewindem. Aż dotarliśmy do celu!

W agroturystyce Państwa Sawickich zawsze jesteśmy witani z otwartymi ramionami i możemy uskuteczniać oblężenie miejsca ogniskowego. W tym roku zostało ono rozbudowane do wygodniejszych drewnianych ławek (z oparciem!) i daszka. Kto miał, ten piekł kiełbaskę, a kto nie miał... czekał na koszyk piknikowy, który dowiózł samochodem Wojtek z Karolcią (w domu został oczywiście skrzętnie wypełniony wiktuałami przez Agę). W tak zwanym międzyczasie Fuji tworzył elektroniczną listę chętnych na wyjazd na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie, a Stachu dowiedział się, kim jest Magdalenka z Tarnobrzega.
Piknik w Sielskiej Dolinie trwał prawie 2 godziny, ale trzeba było kulbaczyć (pozdro Alutka!).

Powrót "dołem" - Biedrzychów, Dębno, Maruszów (łąka jeszcze bez kolorowych kwiatów), Linów... W Zawichoście - postój na małym rynku. Zostaliśmy tam zaczepieni przez Babcię Parkingową, z którą parę osób wdało się w dyskusje.
Dalej prosta droga do domu i można by trafić z zamkniętymi oczami, gdyby nie górwa w Dorazie. Ale to już ostatnia "kłoda pod kołami" naszej trzeciomajowej wycieczki. Rozstaliśmy się na ul. Lubelskiej, pozując pod Kwaskiem (bo przecież lepiej niż pod cmentarzem) do pożegnalnego zdjęcia.

W domu byłyśmy z Agą ok. 15 (dziewczyny z TBGa pewnie ok. 16), a trasa długa na 72km (po górkach to jak 100!).