Jednodniowa wycieczka busowo-rowerowa na Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie to pierwsza tego typu w historii Equipy. Inicjatorem był Tomek (posiadacz busa) oraz Fuji, logistykiem - Stachu.

Zgodnie z pierwszym i jedynym planem cykliści stawili się pod Bramą Opatowską o godz. 6:30, gdzie zapakowano rowery do busa, a ludzi do samochodów (ja zostałam zgarnięta przez młodych starych w Lublinie chwilę po 8).
O godz. 9 wszyscy spotkaliśmy się w Łęcznej na parkingu pod kościołem. Okazało się, że wyprawa zyskała niemałe zainteresowanie - liczba uczestników osiągnęła liczbę 13 (bynajmniej nie parszywe Laughing): Tomek, Beata, Beata, Piotr, Stachu, Ema, Alutka, Mariusz (nowa twarz!), Aga, Wojciec, NooRm, Fuji i ja.

Z Łęcznej wyruszyliśmy w trasę wcześniej niż planowaliśmy, albowiem już o 9:30. Skierowaliśmy się w stronę Ludwina, gdzie po drodze napotkaliśmy po prawej stronie dziwne konstrukcje - plantacje chmielu. Na rondzie w Ludwinie zatrzymaliśmy się po raz pierwszy - w celu upewnienia się co do dalszej trasy (Zezulin - fajna nazwa, ale tam nie jedziemy).

Po kolejnych kilku kilometrach dotarliśmy nad pierwsze piękne jezioro - Rogóźno. Najwięcej o nim może opowiedzieć Stanisław, który bywał tam za czasów studenckich. Oczywiście pyknęliśmy sobie fotę na pomoście. I pomknęliśmy dalej.
Główną drogą jechaliśmy jeszcze chwilę, choć i tak ciut za długo (Stachu został "perfidnie zagadany" i przegapił zakręt w lewo).
Po zjechaniu z DW820 pedałowaliśmy już spokojną i w miarę bezsamochodową drogą przez Krasne (obok jeziorko), Maśluchy i Uścimów. Dalej między uścimowskimi stawami, przez las... Przerwa na sikorskiego - spotkaliśmy lisa wyglądającego jak niedźwiedź! Chciał zaatakować Alutkę, ale jej taki zwierz nie jest groźny...

Przez Białkę dotarliśmy do Uhnina i przejechaliśmy kilkaset metrów DW819. Znów rozdroże i kolejny dylemat, a dróg aż trzy! Przy okazji wzmogliśmy marudzenie o popas, koniecznie nad jeziorem. Wieprz-Krzna czy inny kanał jest dobrym miejscem na piknik? No to zatrzymaliśmy się (zaraz za Móściskami) nad wodą nierzadko płynącą, którą przyozdabiały pasące się krowy i cielaki. To był nasz popas drugo-śniadaniowy, jakże zacny i pożywny Wink Kanapeczki, bułeczki, śliwki, ciasto... Do wyboru, do koloru! Najedzeni inicjatorzy wyprawy nabrali tyle energii, że postanowili jednak wydłużyć trasę - zgarnęli Beatę, Mariusza i ruszyli ile sił w nogach*. Natomiast pozostała dziewiątka rozleniwionych cyklistów spokojnie przed siebie, zgodnie z planem...

Minęliśmy Kropiwki, zabitą dechami Holę (wioska rodem z Konopielki), aż dotarliśmy do Wołoskowoli. Gdzie przydarzył nam się pierwszy na trasie kapeć! Znaczy nie nam, a Adze. Dzięki temu okazało się, że koła w jej rowerze mają rozmiar 26". Oraz wołający o pomstę fakt, że czworo jadących użytkowników tego rozmiaru nie posiadało ze sobą dętki (bo w domu to ma Alutka, ale to na większą wyprawę - np. Roztocze). Całe szczęście Stachowi zostały jeszcze łatki z wyprawy do Italii (i dobrze, bo trzeba by upychać jedną z dwóch dętek 28", w jakie 9-osobowa grupa była zaopatrzona).

Za Starym Brusem, nieopodal wioski Kołacze, wjechaliśmy na zasadniczo bardzo główną drogę - DK82 (Lublin-Włodawa). I pedałowaliśmy pod wiatr jakieś 13km. Ale jeszcze w międzyczasie przymusowy postój - kolejny kapeć. Na nieszczęście znów 26". Stanisław drżącą ręką oddawał NooRmowi przedostatnie pół łatki.

W Urszulinie wreszcie zjechaliśmy w boczną drogę. Postoju właściwie nie było (nie licząc paru minut na krzyżówce i pasztecików Alutki, którymi obdarowała znów głodną wiarę), sklepy pozamykane. W Starym Załuczu sklep miał być za kaplicą (wg baby z gęsiami). Nie było. NooRm dostał powera i wypuściliśmy go na zwiady (jechał prawie kilometr przed nami). Napotkany WBnR ucieszył nas informacją "sklep daleko, a z półtora kilometra!". Po kilkuset metrach dostrzegliśmy NooRma stojącego na poboczu - czyżby sklep???

Okazało się, że to... koniec asfaltu! Ale przecież widać nad zbożem po lewej przystanek, pewnie tam skręca droga! Skręcała. I zataczała koło do asfaltówki, którą jechaliśmy. Znaczy taka zajezdnia autobusowa tudzież rondo na końcu świata. No nic, okazja dobra do chwili wytchnienia - Aga uraczyła nas kolejnym ciastem.
Spodobał mi się ten piaszczysty kawałek - przerwał asfaltową monotonię. Bądź co bądź - mieliśmy na licznikach już 90km!

Po wjechaniu do kolejnej wsi (co nastąpiło szybciej niż się spodziewaliśmy) wreszcie znaleźliśmy sklep i to do tego czynny sklep! Właściciel, pan Marian, był wielce rad z naszej wizyty, albowiem wykupiliśmy z pół sklepu. Poza tym wytłumaczył nam drogę nad najbliższe jezioro (Piaseczno), zachwalając oczywiście jego walory. A że mieliśmy w planie obiadowy popas, to skorzystaliśmy ze wskazówek i podjechaliśmy nad samo jezioro.

Rozsiedliśmy się pod parasolami w knajpce z pomidorówką. Alutka, Beata i ja popykałyśmy sobie trochę fotek z jeziorem i pomostem. Oszamaliśmy obiad, deser z kawą, no full-service. W dalszą drogę wyruszyliśmy chwilę po 18 - w końcu kiedyś trzeba wrócić do Łęcznej.

Ostatnie kilometry przebiegały spokojnie, choć logistyk rypnął się w trasie jeszcze raz - ale skutki były znośne. Wracaliśmy przez Kaniwolę i po wjechaniu w DK820 - można powiedzieć - zamknęliśmy koło. Do Łęcznej zostało jeszcze 10km, które przebyliśmy uformowani w wężyk (konieczny do bezpiecznego pokonania trasy, w niedzielny wieczór wzmógł się ruch na tej drodze - nie tylko my wracaliśmy). Na parking w Łęcznej dotarliśmy ok. godz. 19. Jakieś pół godziny później powróciła grupa zapaleńców z robiącą wrażenie liczbą 160km na licznikach (my zrobiliśmy 117). Aga nie pozwoliła nam ruszyć w drogę powrotną na głodzie - jeszcze kolacyjka w postaci sałatki przepijana herbatą z termosu.

Zwykle ciężko osądzać za wszystkich, ale tym razem nie bez kozery napiszę, że wyjazd był w stu procentach udany i każdy zadowolony wracał do Sandomierza Cool


* [relacja Fujiego] Trasa jak trasa, bez mapy tez można fajnie pojechać. Jedyną mapką była mała mapka wydrukowana przez Tomka, ale ona nie dawała nam informacji, gdzie jest asfalt, a gdzie piasek... W ten sposób ok. 5km jechaliśmy przez piasek, błoto i kałuże, a to wszystko dlatego że chcieliśmy ominąć Włodawę i dojechać do Okuninki. Po dojechaniu do najbliższego asfaltu stwierdziliśmy, że mamy dość lasu i tak dojechaliśmy jednak do Włodawy drogą asfaltową i tam na stacji paliwowej nabyliśmy drogą podarunku mapkę okolicy i zrobiliśmy fotkę na granicy państwa. Później nad jezioro Białe, gdzie był mały popas, po popasie w drogę i się okazało, że mam miękkie koło Tongue out tzn. kapeć i nastąpiła szybka wymiana dętki i dalej w drogę do Wytyczna, Urszulina i Łęcznej Wink Wycieczka była bardzo SUPER!!!