Wycieczka do miejscowości o wymownej nazwie...
...ale od początku. Zbiórka, zgodnie ze zwyczajem, odbyła sie o 9.00. Tym razem byli nasi Wojtkowie i reszta świata reprezentowana przez Agę, mnie i Krystiana. Naszą czujność powinien wzbudzić fakt, ze Fuji zajechał pod bramę swoim niebieskim, czterokołowym przyjacielem, zrobił fotkę i radosnym krokiem wrócił do auta. My zaś, bez konkretnego planu ruszyliśmy na vibrobrowarną w nadziei, że nasze wytrzęsione mózgi wymyślą jakiś konkretny plan.  Oczywiście wszystko na barkach Wojtków...A i wymyślili. Czego to miało nie być i szosówka i ryneczki i zameczki i rzeczki i zalewik i promik, ach jakże pieknie zapowiadało się.... I zapewne wszystko by było, gdyby nie ów czarny kot, co pospiesznie drogę nam przebiegł. Ale nic to. Na ryneczku Tarnobrzeskim wesoło nam było, na regaty nad Zalewem Machowskim z ciekwoscia zerknęliśmy, komentując ochoczo, a i fontanna w Baranowie tryskała radośnie. A potem na Zamku, czując pierwsze krople deszczu na twarzach, z ust zeszły nam uśmiechy i skończyło się hahahaha i hihihihi, bo szkoda było energii na uśmiechy. Cała nasz moc zdobyta dzięki babeczce piaskowej Agi, musiała pójść w nogi, które pedałowały, ile im natura mocy dała :) Mijając tabliczkę ''Baranów Sandomierski' z nutką zadumy stwierdziłam, że prorok jaki, czy medium, nazwę ową miejscu temu nadało, bo oto drogą podąża 6 baranów sandomierskich :) Cóż kulbaczyć trzeba było. Ale gdyby tylko to..... Nikt nie przewidział, że perfidna ludność lokalna na ścieżce rowerowej gwoździ porozrzuca, w efekt tego był taki, że dwa kapcie na koncie mamy i klucz 15 połamany :( Deszcz nie zlitował się nad naszym losem, ale zawsze można liczyć na serce życzliwego człowieka, co klucza użyczy, ale herbaty ciepłej to już nie zaproponował.... Cóż, nie można mieć wszystkiego. I tak Mu bardzo dziękujemy, gdyż mogliśmy dalej pojechać i szczęśliwie z panoramą sandomierską zdjęcie sobie pstryknąć :) A wszystkich wyspanych, leniwych i wielbicieli F1 serdecznie pozdrawiam. Teraz już sucha Alutka :)