Wycieczka z serii 'Rowerowe pikniki'. Powodem była głównie pogoda, czyli upał. Choć rano wcale gorąco i plażowo nie było... Nawet jak odjeżdżaliśmy spod Bramy jakieś 20 po dziewiątej (tym razem Stachu zaspał!!!). Naliczony został tuzin cyklistów.

W Radomyślu pod sklepem spotkaliśmy się na chwilę z grupą Salve Regina i na dłużej - z reprezentantami stalowowolskiego bike teamu, czyli Majką, Mariolą i Dziadkiem. Poza tym dobiła do nas samochodowa trójka, czyli Wojciec kierowca, Karolcia kierowniczka i prezes - kulawy żebrak vel rzeźnik. Misiek nastraszył nas jeszcze chmurą, która to 'idzie w naszym kierunku z Sandomierza'. Ale nie poddając się żwawo popedałowaliśmy w stronę Nowin (tym bardziej, że ostatnie kilometry do celu mieliśmy w końcu z wiatrem).

W Nowinach jak to w Nowinach - fajnie. Woda jest, trawa do leżenia na - jest, do wyboru: na słońcu bądź w cieniu. Co trzeba - przywieźliśmy ze sobą, czy też przywiózł Wojciec.
Na początku naszego pobytu było malutko ludzi, na dobre (a raczej złe) zaczęli zjeżdżać się w porze obiadowej i po. Chociaż jednak na dobre - nasza grupa wzbogaciła się o trzy niewiasty (Ema z kuzynkami).
Piknik jak najbardziej udany: było dużo jedzonka, szaleństwa w wodzie (nie tylko z Karolcią w roli głównej), opalanko na plecach i brzuszkach... Oj, kto nie był, to ma czego zazdrościć Tongue out (pozdro Alutka!).

Powrót do Sandomierza był dość szybki i bezbolesny (podobno dla rowerzystów). Ja tam nie wiem, bo wracałam samochodem (ale chociaż też szybko, a nawet szybciej).

Podsumowując: niedzielę taką jak dzisiejsza najlepiej spędzić w miłym towarzystwie w Nowinach Cool