Pomysł spaceru narodził się w piątek popołudniu, dokładniejszy plan - wieczorem w saunie (pozdro Ania), aż w końcu w sobotę rano wieści o equipowym wyjściu zostały rozesłane do Wiary. Ale mimo późnego skrzyknięcia w niedzielę pod Bramą Opatowską pojawiło się 8 osób, chętnych do rozruszania kości (Stachu, Ema, Ania, Paweł, Alina, Ola, Kubuś i ja + Daśka, która dołączyła na moście).


Pogoda była super - spadło wystarczająco dużo śniegu, żeby spacer można było nazwać zimowym. Ania, jako przewodnik, poprowadziła nas całkiem przyjemną trasą: wałowo-asfaltową. Za mostem skręciliśmy od razu na wał wiślany i szliśmy, szliśmy (z panoramą Sandomierza z lewej), szliśmy aż do mostku na Trześniówce koło Zalesia Gorzyckiego. Tam cyknęliśmy sobie oczywiście pamiątkowe foto "W Dolinie Opatówki". Od tego momentu szliśmy już wałem Trześniówki, a chwilami zawalem (mniej wiało, ale Stachu narzekał na ilość śniegu - ale w końcu jest zima!!!).

Przy pierwszych zabudowaniach w Trześni zrobiliśmy sobie fotosesję z wielkim bałwanem (wyższy od Pawła). Kawałek dalej zeszliśmy z wału na koszt ancfaltu. Główną drogą przekroczyliśmy znów Trześniówkę i już bez śniegu pod butami doleźliśmy do ulicy Holowniczej. Tutaj został zarządzony ostatni postój, na którym Ania uraczyła nas pysznymi walentynkowymi ciasteczkami. Najbardziej smakowały Oli i Kubie, szczególnie po umoczeniu w herbacie niesionej całą drogę przez Kubę ;-)

Rozstaliśmy się zaraz za mostem (jak zwykle). Tym razem Ola poszła ze mną i między parkingiem przy spichlerzu a zamkiem przeżyłyśmy mega śnieżycę, po której już kawałek dalej nie było śladu...