Wycieczka bez zdjęcia z lodem. Ale w żadnym wypadku nie oznacza to, że gorsza!

O godzinie 9 zebrało się kilku cyklistów, którzy nie przestraszyli się pogody, nie pracowali tego dnia, nie byli w niedzielny poranek dalej niż 20km od Sandomierza i nie spóźnili się. Trasa była wielce ambitna: grzyby w Zapoledniku, odsłona druga. Tydzień wcześniej aura nie pozwoliła nawet na zbiórkę, a i poranek 12 września nie obfitował w wymarzoną na rower pogodę.

Trasa Sandomierz-Grębów to jazda w deszczu (mżawce) aka opadającej mgle (Jarek pocieszał jak mógł). Jednak pedałowaliśmy żwawo i bez marudzenia. A było nas dziewięcioro, później dołączył Sylwek. Gdzieś przed Zabrniem stracił nam się Kryha, zresztą razem z Jarkiem. W Grębowie na postoju Krystian pokazał cały plecak grzybów. Podobno nie wiózł ich z domu, no a znając jego powera na rowerze, to spokojnie mógł pozwolić sobie na przerwę w celu zebrania łupów podczas, gdy my cały czas pedałowaliśmy.

W Grębowie na rynku nie padało. A Lider zjadł cebulę (dla zdrowotności oczywiście), co było niewątpliwym hitem wycieczki. Długo nie siedzieliśmy, bo ile można podziwiać samochody z garbem i WBNR'y* z parasolką w ręce i torebką na kierownicy...

W Zapoledniku ludzi od groma. Samochodów cały las. Sylwek poprowadził nas w miejsce postoju. Chłopaki poszli zbierać grzyby czynnie. Można biernie? Otóż można. Biernie grzyby zbierał Sławek: polował na grzybiarzy i próbował wymieniać nasze piknikowe ciasto (kawałki!) na podgrzybki. Niestety z początku z marnym skutkiem, bo a to grzybiarze-sknery, a to grzybiarkom ciasto idzie w biodra albo wolą jabłuszka. W ten bądź podobny sposób Sławek, Stefan i Tomek uzbierali "trochę" grzybów Smile W tak zwanym międzyczasie Lider pochwalił się nowymi okularami, za którymi jeździł aż do Częstochowy (a w końcu kupił w Sandomierzu), po czym pobiegł w las w poszukiwaniu borowików. Najdłużej zeszło Krystianowi i Jarkowi, ale oczywiście (co możemy podejrzewać z wcześniejszego fragmentu) wrócili do obozowiska z pełnymi torbami grzybów (maślaki, podgrzybki, kozaki - do wyboru, do koloru).

Droga powrotna prowadziła nieco inną trasą: w Zabrniu pojechaliśmy prosto i skręciliśmy przed Łęgiem w lewo. W Orliskach wypiliśmy herbatkę/kawkę u mamy Tomka (podziękowania za gościnę!) i nie zważając na groźnie szczekającego Rambo opchnęliśmy trochę winogronek. Lider po kolejnej cebuli (tym razem z solą) stał się jeszcze bardziej rozmowny, więc nudno nie było.

Ostatnie kilometry zleciały niepostrzeżenie. I jak to czasem bywa: po dotarciu do Sandomierza wyszło słońce...


* Dla przypomnienia: WBNR - Wiejska Baba Na Rowerze