Część ciała, rzekomo rządząca światem, bardzo cierpiąca jest, a technika nie poszła jeszcze tak daleko, żeby nasze laptopy fruwały, więc relacja będzie czteropunktowa. Piszę co nastąpiło:
  • 1 doba pedałowanie
  • 1 doba śpiewanie
  • 1 doba jedzenie
  • 1 doba wzajemne adorowanie
W sumie 4 doby. Hmmmm zabrakło czasu na spanie? Aaa w sumie niewiele minęłam sie z prawdą, bo na to czasu nie było.
 

P.S. Pozdrawiam wszystkich, z którymi dane mi było spedzić magiczną noc świętojańską i cieszyć się urokami roztoczańskiej przyrody - do zobaczenia za rok Smile



Tak patrzę i patrzę i obawiam się, że Pani Prezes nie będzie zadowolona z mojego dzieła... zatem... za chwilę dalszy ciąg relacji...

   

Czwartek

Początek Rajdu, nie mylić z wyścigiem! - Ósmego Roztoczańskiego Rajdu. Warto przyjrzeć się pierwszemu zdjęciu - wola walki, zacięcie, determinacja - to wszystko można wypatrzeć w naszych twarzach. Te wyostrzone rysy, zaciśnięte zęby, przymrużone oczy, skryte za okularami. Dobrze, że prelekcja dziabągowa była jednozdaniowa: "wycieczka rowerowa, ognisko/grill" i za długo ze startem nie zwlekaliśmy, bo może by i u kogo samozapłon zadziałał,a tak cała energia w pedałowanie pójść musiała. Ino roz do Radomyśla zawitaliśmy i na ławeczce przysiedliśmy. Zrobiło sie niebezpiecznie wesoło, więc żeby się nie zasiedzieć, czym prędzej ruszyliśmy ku Pysznicy, gdzie Majka z Dziadkiem oraz zając (który okazał się być słoniem, a jak żaba miała już dość, to i żyrafą) przywitali nas żarliwie. Dominatorzy, tak Ich nazwać trzeba. Dziabąg gonił Dziadka, a my obserwowaliśmy z oddali. I już Go miał, się wydawało... jednakże na zakrętach okazywało się, że to typowe złudzenie optyczne. Cóż San rulez, Wisła cieniasy, bywa, życie, za rok się odgryziemy Smile W tym roku alternatywną traską do Józefowa jechaliśmy i szybko odświeżyliśmy pamięć, ech te drogi krajowe w lubelskiem Smile 20km jak w kombinezonie vibromax. A w Józefowie, jak zwykle, żarełko i powitanie z Aliną i Stefanem co autem na Roztocze zjechali, przy okazji odbarczając nas z dźwigania sakw. Zrobiło się spokojnie i miło, aż wnet wkroczyło coś czarnego i wielkiego. Już myślałam, że usłyszymy: "I'm Muzzy, Big Muzzy", a Stwór rzekł: "Jestem Misiek, Misiorem zwan". Wszystko przez te lasy, zielono w oczach miałam i czarnego miśka z zielonym pomyliłam. Zdarza się. Zakończę relację o czwartku zatem, bo jeszcze coś więcej namieszam i będzie zgrzyt. Na zakończenie dodam tylko, że wszystko odbyło się zgodnie z planem zawartym w pdf-ie. A za chwilę... dalszy ciąg relacji...

 

Piątek
Zły początek, dlatego z Sandomierza koło Rozwadowa wyjechaliśmy w czwartek. Goście, goście, nowe twarze i z rana i z wieczora. Ciemne chmury, widząc naszą gościnność też gnane wiatrem, przybyły. My jednak stare roztoczańskie rutyniarze postanowiliśmy je wziąć sposobem. Przecież w nieskończoność nie będą wisieć nad nami. W końcu wypłaczą się z żalu, że ich do suto zastawionego stołu nie zapraszamy. Zdało egzamin. Wylały wiadra deszczówki i dały nam spokój. Pewnie po trosze dlatego, że rowery na przynętę im wystawiliśmy, nie kapnęły się, że rowery stały tylko po to, bo darmową myjkę miały Smile Na takich umytych i błyszczących się jedzie nawet bez smarowania. Na rozgrzeweczkę wielka góra, komfort termiczny musi być Smile A potem króciutki rajdzik MTB w kierunku Krasnobrodu. Niespodziewanie wyrósł nam nowy przewodnik - Stefan, wszak On prawie tutejszy, nawet znam proboszcza Jego rodzimej parafii Smile Krasnobród popłakał się ze szczęścia jak nas zobaczył. Od teraz nasz rajd stał sie pielgrzymką rowerową, z racji obfitości miejsc sakralnych, jakie odwiedziliśmy. Kapliczka na wodzie, to pierwsze z nich, potem barokowy kościół i klasztor z ptaszarnią i ekspozycjami muzealnymi, wreszcie na deserek Kaplica św. Rocha. Unikając zarzutu brakoróbstwa dokumentalnego, odsyłam do pdf-u, tam wszelkie notki historyczno-geograficzne zawarte zostały. Wodniacy też oko nacieszyć mogli, gdyż dwa zalewy po drodze mieli. Pierwszy w Krasnobrodzie, drugi w Majdanie. Stroje pławne niestety zbędne były, ale miło popatrzeć na lustra wody, choćby i przerośnięte. Fale bujały, jak im wiatr nakazywał, tylko czegoś brakowało, tego szsszszsz, Susiec bez szumów? Nie przejdzie. Szybki powrót i nieumyci, nieogoleni i głodni na szumy! Nogi nie bardzo chciały się na marsz przestawić, ale na akord musiały, wszak zmrok zapadał w oka mgnieniu. Warto było, Jeleń zaszumiał tak pięknie, że aż się nam śpiewać znienacka zachciało, a gitara była i harmonijka i dwóch gitarzystów, pieśniarzy zaś cała gromada. Tajemnicą poliszynera jest, jak wieczór przebiegł dalej. Zaduma... za chwilę dalszy ciąg relacji...

 

Sobota

Na zachętę - słoneczko iście czerwcowe, po kwardansie deszcz, iście listopadowy. Pogoda zmienną jest, w przeciwieństwie do naszych nastrojów. Rzuciliśmy się w wodę, co tam, rowerzysta zawsze schronienie jakieś znajdzie. Choćby przydrożne drzewo, przecież koronę ma, ciut za małą, niestety, ale za to stodoła, raj dla mieszczuchów. Suchutko i pachąco świeżym sianem. Wiadomo, żeby było, trawa musi urosnąć, więc niech leje, niech jej idzie na porost, a my poczekamy, szczęśliwym się nigdzie nie spieszy Smile My też swoje wyrwiemy, no ale nie za darmo, rzecz jasna, kto nie popedałuje ten nie pozerka i nie posłucha. Nietypowo zaczęśliśmy od zaspokajania swoich uszu. Szumiało i szumiało, tym razem nie deszcz, to potok ukryty wśród drzew. Wdzięczna nazwa - Sopot, ale i widoczek nie lada. Dzikie to wszystko, nie za wiele już chyba takich zakątków w Polsce. Ale to dopiero przedsmak był. W Józefowie: kamieniołomy, deszcz bynajmniej im uroku nie dodał. Każdy sie chronił jak mógł. A to jamy jednososobowe, a to grupowe, a to parasol. Za to amonitów!, można się było obłowić, to taka mała rekompensata. Basia z Lechem zapakowali chmury do samochodu, a my ruszyliśmy dalej podziwiać Puszczę Solską. Jak Dziadek skwitował: "jak się pieniędzy nie ma, to się leśnymi i polnymi drogami jeździ". Ale dla takich wrażeń warto i sakiewki w jakim rowie się pozbyć, ale pierwszym, bo drugi do czego innego służy Smile, żeby jagód nie zapaskudzać! I tak to zaszyliśmy sie w głuszy leśnej. Droga szeroka, slalomami trzeba było szaleć, żeby gwoździa znaleźć. Alina dała radę, ale Aliny to sprytne dziewczyny Smile. Oddech zaczerpnęliśmy i na wdechu do Sopotu dojechaliśmy. Tutaj można było wydech zrobić i zjeść, ale tylko conieco, bo słońce znudzone było i chmurom niebo we władanie rychło miało oddać. Jeszcze trochę poobserwowało nasze juszczykowanie, ale ostatecznie w Nowym Lublińcu zrobiło w tył zwrot i postanowiło sprawdzić, czy oby w Egipcie go nie za mało. A w Lublińcu, wesoła altanka i Pan Władek świętujący kolejne urodziny. Jeszcze weselsze dabljusi, bo bez drzwi. To nasza ostatnia wyprawa bez drzwi przenośnych, zestresowani Equipowicze tracą wigor. A przed nami, jak się okazało, prawdziwe wyzwanie - Extreme Fuji Trip, błotno-wodno, a jako, że do tego kamieniste to Majka nadała tego typu nawierzchniom nową nazwę "mózgotrzepy" i ma sie przyjąć! Na trasie, co bardziej spostrzegawczy obserwatorzy (czytaj Jarek) dostrzegli pewnien fenomen - leśnicy roztoczańscy wykazali się inicjatywą, prawdopodobnie na skalę światową, co rusz znaki drogowe dla jeleni poustawiali. Nie do końca znam się na zoolingwistyce, więc wątek zarzucę. Tylko na czym ja się znam? Ooo trochę na butach - i tak w butach, czy też i bez do stawów dotarliśmy. A to łódeczka, a to traweczka, a to mnich, a to do domu wracać pora Smile Tak też zrobiliśmy. Wieczór pełen nostalgii, trochę refleksyjny. Naprawdę byliśmy pod wrażeniem andrzejowego koncertu. Ja tam słuchu nie mam, ale echo ma i niosło nasze śpiewy od Tomaszowa po Józefów, ciesząc uszy melomanów. Na koniec wyjaśnienie kwestii spornej: KAROL PŁUDOWSKI "DZIAD" Dyplomowany magister piosenki turystycznej. Bard, autor tekstów piosenek, melodii na turystycznych szlakach lądowych i wodnych. Bardziej znana jest "jego piosenka" niż sam KAROL "...widzę ją, kiedy oczy zamykam..." czyli "Taka piosenka" z 1979 roku.
 
 
To koniec relacji, o niedzieli nigdy nie lubię pisać. Poprostu powrót na lśniących rowerach, już Wojciec zadbał o to, byśmy się prezentowali na naszych jednośladach należycie Smile 
 

 

P.S. Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas i przeczytali tę odrobinę moich wspomnień Smile, w większości inspirowaną Waszymi tekścikami Smile, rzecz jasna!

 
I na dokładkę: filmik z sobotniej wycieczki