Tylu cyklistów ale rozmemłanie w piśmiennictwie wielkie. Więc ochoczo po ponad tygodniu postanawiam odświeżyć swą pamięć i naskrobać relację z dnia 10.07.2011 do Klonowego. 
Ówczesny poranek tego dnia nie zapowiadał pogody, bynajmniej w Tbg padało i grzmiało. Cykliści (z Tbg) na kolarkach chcący z nami (equipą) pojechać sami nie wiedzieli czy jechać, jednak o umówionej porze i miejscu byli i pojechalimy do S-rza. Tu pod lodem koło Bramy Opatowskiej po krótkim czasie zaczęła zjeżdżać się grupka. Przyjechał tajemniczy -Yakuza-: z czata, nawet dziadek Fa nas zaszczycił. Aga z daleka w kasku wyglądała jak nowa cyklistka, natomiast Fa robiła duże zaciekawienie grzywką ukrytą pod czapką (podobno dzień wcześniej nikt jej nie poznawał na ulicy). Cyklistów a cyklistów było ale aby się doliczyć trzeba na zdjęciu policzyć wychodzi 18 sztuk pełnoletnich + Karolcia, która odcinek od ostatniego sklepu z nami przejechała. Dodam jeszcze, że w Grębowie mielimy się jeszcze spotkać z cyklistami z Tbg (PTT) oraz ze stalówką (Babka, Dziadek, Andrzej). 

Wystartowaliśmy w takim peletonie, aż miło jechać. Śmiechy, hihi, konwersacje, że nie wiadomo, kiedy dojechaliśmy do Grębowa. Z siodełek przesiedliśmy się i rozsiedliśmy na ławeczkach. Zrobiliśmy okupację sklepiku (głównie na pięknie wyłożone banany) dowiadując się w międzyczasie, że Stalowa dopiero za 15 minut wyjeżdża. Paweł pokazywał swoje sławne gąski, które zawsze robią furorę, ponieważ są wyjątkowe Smile
Ale nie ma co gdybać trzeba ruszać w stronę Wydrzy, tutaj przy ostatnim mijanym sklepie dołącza Karolcia w całym rowerowym umundurowaniu a odblaski nie jeden by jej pozazdrościł. Jedziemy po drodze usłanej krowimi plackami, podziwiamy młode koniki maszerujące po drodze. Docieramy na Klonowe i mkniemy w stronę pomostu bo jest fajny i dobre miejsce na lansowanie. Dotarliśmy i zajęliśmy!!! Zaraz zaczyna dojeżdżać powoli reszta equipy. Kolarzyści dochodzą, prowadząc swoje sprzęty. Dla niewtajemniczonych odcinek klonowski nie nadaje się na kolarki, które uległyby zdegradowaniu po paru metrach. 

I co teraz się dzieje, po dotarciu na miejsce? Rozpłaszczamy się, rozbieramy, przebieramy – oczywiście nie każdy robił wszystko, bo nie każdy mógł lub nie każdy był przygotowany w związku z poranną aurą na zabranie majtek pławnych. Ale każdy jakoś się zadowalał terenem. Tak sądzę, jednak mogę się mylić. 
Był stolik rozkoszy, toasty i oczywiście wyłowiony z herbacianej wody arbuz, na który załapało się dwóch tamtejszych tubylców. Były fikuśne skoki do wody, był krokodylek który miał takie wzięcie, że aż mu powietrze uszło. Z cyklistów z PTT Tarnobrzeg dotarł Ludwik. A co ze stalówką? Otóż jadąc do nas, Babka miała nietypową awarię roweru i musieli się wracać do Stalowej. Jednak Babka puściła oczko do Dziadka i ten użyczył jakiś stary, nieużywany rower i z duuuuużym opóźnieniem dotarli do nas na ostatni toast. Babka zaprezentowała dla niewtajemniczonych bieg Flinstona i powoli zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Skład grupy powrotnej już trochę się przerzedził, ponieważ umknęło kilku członków z przyczyn różnych, wcześniej do domu. 
W powrocie nic szczególnego się nie działo, jedynie w Sokolnikach w sklepie były dobreee kwaskowe lody. Dojeżdżając do Sandomierza pogoda szybko się zmieniła, nadszedł wiatr i widać było błyski. Ostatnie zdjęcie było robione w okrutnym pośpiechu, po którym zaczęło padać. Każdy wiał w stronę domu a Jarek pod wiadukt… A chwilę potem lunęłoooooo!!!!!