30 września to, jak powszechnie wiadomo, dzień nie byle jaki. I o to w ten poranek świąteczny na zbiórce stawiło się 7 chłopaków (i 2 dziewczyny). W drogę ruszyliśmy tuż po nabyciu drogą kupna świątecznych obważanków (przez chłopaków rzecz jasna). Pierwsze kilka-naście kilometrów do najprzyjemniejszych nie należało: kręcenie główną do Sobótki, silny wiatr niekoniecznie wiejący w plecy, a do tego Góra Wysiadłowka i mokre plecy. Rekompensatą były promyki słońca (które nie opuszczały nas przez całą wycieczkę) oraz jarkowe jabłka oraz jabłka z sadu wujka Ordosa.

Od Sobótki pojechaliśmy boczną drogą, wreszcie dwójkami czy trójkami, wreszcie mogliśmy spokojnie podzielić się wrażeniami na temat pięknej jesieni. I tak dotarliśmy do Śmiłowa, gdzie w zachwycie zwiedzaliśmy dwór z zewnątrz.

Dalsza droga to boczna -> główna -> boczna -> błotna -> piaszczysta -> główna ->boczna. I kolejny postój, czyli sklep w Lasocinie, gdzie zaopatrzyliśmy się w kiełbasy na rychłe ognisko. Depnęliśmy, nieco już zgłodniali.

W Nowym szturmem wzięliśmy altankę z miejscem na ognisko. Mieliśmy trochę czasu, zanim zacznie się tam impreza firmowa, na którą zaproszeni niestety nie byliśmy. A przynajmniej tak nam się wydawało na początku... Katering zjawił się niebawem, a organizatorzy ugościli nas jak swoich. Ogóreczki, kiełbaska, szaszłyczki, kawka, serniczek, szarlotka... Uczta zdawała się nie mieć końca! Chłopcy nasi uradowani, ruszyć w powrotną drogę mogli jedynie z poluzowanymi paskami.

Oj, ciężko było wsiąść i jechać z powrotem. Ale zaraz za Nowym zatrzymaliśmy się przy skarpie pstryknąć pamiątkowe zdjęcie z tłem, które urzeka nas każdej jesieni. Zanim odjedziemy słowem całkiem od Nowego wspomnę o ścieżce dydaktycznej Kultura i Przyroda Powiśla Ożarowskiego, która niedawno powstała na tamtych terenach. Na trasie ścieżki (liczącej ok. 15km) znajduje się 12 ciekawych punktów, każdy dokładnie opisany i oznakowany. Jest to interesująca propozycja na pieszą wycieczkę - może już wkrótce?

Wracając do pedałowania, bo jeszcze do domków nie dojechali my. W Linowie wyjątkowo nie wskoczyliśmy na główną, a do Zawichostu pomknęliśmy przez Piotrowice, a dalej - starorzeczem Wisły. W Carrefourze szybki frumencik, test Dynamica i w drogę. Oczywiście znów nie główną! Szlakiem czerwonym do Sandomierza. Tzn. taki był zamiar, a wyszło jak zawsze :) Lessowe wąwozy, polne bezdroża, gruchy-giganty, trochę błota nie-wiadomo-skąd i w końcu niezapomniane widoki. Od Garbowa to już asfalt. Nuuuda. Ale za to góra-dół. I góra-dół. I jeszcze raz. I ile jeszcze? Jedna latarnia chocimska, tajemnicza baszta, druga latarnia chocimska... I Sandomierz. Prawie, bo jeszcze dwa podjazdy do pokonania. Wzięliśmy je sposobem!

Dojechaliśmy do ronda. Koniec wycieczki pełnej wrażeń i nowych tras. I relacji też koniec!