Na wycieczkę do Ptkanowa wybrało się niemal tuzin cyklistów. Zwarci i gotowi stawili my się pod lodem, chociaż pogoda nie rozpieszczała. Chociaż nie ma się co dziwić - to już wrzesień. Naszym pierwszym celem był rynek w Opatowie, ale powoli, spokojnie - nie tak prędko! Najpierw musieliśmy zmierzyć się z kilkoma (kilkunastoma?) podjazdami wśród sadów i pól. Kręciliśmy do Opatowa mniej czy więcej żółtym szlakiem, więc nie mogło być nudno.

Po drodze kilka małych postojów: a to za radarami na rozstaju dróg przy krzyżu, a to po pokonaniu wąwozu w Dacharzowie, czy w Malicach na prelekcję Mariusza o starym cmentarzu... Przez Nikisiałkę Małą przejechaliśmy jak nigdy dotąd - lekko i przyjemnie. Powód? Nowiuśki ancfalt, jeszcze ciepły! W Karwowie zapadła decyzja, że skoro żółtym, to żółtym do końca! Zjechaliśmy więc na szutrówkę i przez Wąworków od d... strony wjechaliśmy do Opatowa.

W Opatowie przyjątko numer jeden. Ciacho, frumencik, kanapka... Posileni mogliśmy zasiąść nad mapą i dumać nad dalszą drogą. Rozmyślania typu "jak robić, by się nie narobić" nie przyniosły skutku, bowiem jakby nie patrzeć - do kościoła w Ptkanowie wyjechać pod górę trzeba.

Ruszyliśmy w stronę naszego przeznaczenia przejeżdżając Bramą Warszawską. Wyjątkowo (!) nie zgubiliśmy się na tych 6 kilometrach dzielących Opatów od Ptkanowa i rychło naszym oczom ukazał szary kościół na górce. Górce, którą równie szybko udało się pokonać. 1:0 dla Bike Equipy! W nagrodę mogliśmy zwiedzić kościół od wewnątrz, bo akurat skończyła się msza. Zgodnie stwierdziliśmy, że od środka nie powala, więc zrobiliśmy sobie grupenfotkę z zewnątrz.

Fakt, że nie zgubiliśmy się na odcinku od Opatowa do Ptkanowa, to jeszcze nic! Udało nam się bez problemów 1. zjechać z góry 2. dotrzeć do drogi głównej Opatów-Ożarów. Główną prawie przecięliśmy na siagę, przejeżdżając 1. kolejnym nowiuśkim ancfaltem 2. obok nieczynnej stancji benzynowej rodem z jakiegoś thrillera o Czarnobylu.

Kolejny postój z przyjątkiem urządziliśmy sobie w Nikisiałce Dużej, przy starym dworku, w którym Józef Piłsudzki spędził kiedyś noc. Tzn. prawie przy, albowiem dworek okazał się zamieszkały, więc nie chcieliśmy zakłócać nikomu leniwej niedzieli. Popasik w Opatowie był raczej na słodko, zatem przyszła pora na słone - Aga zaserwowała pasztet z zajęca i ogóreczki małe solne. Na zdjęciach w galerii widać największych łasuchów, więc nie będę wymieniać ich tutaj z imienia :) Niebyle jaką atrakcją tego postoju był niewątpliwie Dom Sztuki Klingenberg, który wciągnął trzech naszych chłopców. Troszkę baliśmy się o nich, czy wyjdą z powrotem, ale zwiedzanie tajemniczej drewnianej budowli poszło zgodnie z planem i każdy powrócił do stołu z pasztetem.

Najedzeni i zaintrygowani Domem Sztuki Klingenberg poczęliśmy wracać do Sandomierza. Po raz drugi tego dnia mogliśmy delektować się nową nawierzchnią bitumiczną w Nikisiałce małej. Co by nie dublować za bardzo trasy wycieczki, w Malicach skręciliśmy na Słabuszewice i to był poniekąd błąd. Porwaliśmy się na meeegaaa długi i upierdliwy podjazd, mimo ostrzeżeń niemal miejscowego - Jarka.

Po zdobyciu góry i wjechaniu na główną Sandomierz-Opatów pożegnaliśmy się z Jarkiem i zjechaliśmy w stronę Usarzowa. Do Zdanowa mieliśmy odcinek szutrowy, ale zawsze lepszy taki, niż pedałowanie główną ruchliwą drogą.
Kolejne kilometry przebiegały sprawnie, a droga umykała nad spod kół niebywale prędko. I tak dojechaliśmy do Obrazowa, gdzie mogliśmy podziwiać najnowszą atrakcję - mostek nad drogą przy kościele.

Wycieczkę zakończyliśmy na czołgu, przy cmentarzu żołnierzy radzieckich.