Wyprawa ta (dla mnie druga w sezonie, dla niektórych pierwsza, a dla jeszcze inszych niektórych kolejna z rzędu) była szczególnie przeze mnie wyczekiwana. Dwa dni wcześniej odebrałem rowerek z naszego Equipowego Service Pointu i byłem ciekaw, jak też się sprawdzi w trasie. Dziabąg zamontował w nim nowe sutki, także tego :P

Na placu (czy też skwerze) Skopenki (czy też Solidarności) przywitały nas telewizory. Te same co w zeszłym tygodniu, no ale wycieczka jest wycieczka, skamerować zawsze można. Szczególnie, że tydzień wcześniej na widok Dziabąga kamera odmówiła posłuszeństwa. Uzbrojeni w nowy aparat rejestrujący poczęli nas nagrywać. Nikt nie chciał się udzielać, więc drogą dedukcji na ochotnika zostali wybrani Stachu i Dziabąg. Nagadali głupot, telewizory jeszcze nas pokręciły na trasie pare razy („a trąbcie tymi trąbkami, żeby efekt był”) i dały nam spokój. Chyba w Kronice to puszczali (nie, nie w kryminalnej, w kieleckiej).

Trasa, mimo iż prosta jak głos oddany na Leppera, była bardzo burzliwie dyskutowana. Oczywiście pod okiem kamery. I tu niestety muszę stwierdzić, że nasz Logistic się nie spisał, bo do samego Linowa zasuwaliśmy główną drogą, co było średnio miłe, ale za to droga powrotna był z górki i z wiatrem, co zrekompensowało natłok samochodów z pierwszej części trasy.
Na wycieczce, ku uciesze wszystkich (a mojej w szczególności) pojawił się Doktor, co by rozpocząć sezon. Niestety w połowie musiał się zwijać, no ale wyjazd zaliczony. Była także Edyta (już drugi raz) i całkiem nowa Ewka. Byli także „państwo Leszczyńscy”, do tego reszta ekipki, co daje w sumie 13 osób. Całkiem niezła banda cyklistów.

Trasa do Nowego była dość monotonna (Amra się musiał cofnać do domu po cyfrówkę, bo nikt nie miał aparata). Z jednym postojem w Zawichoście dotarliśmy do Nowego, gdzie oczywiście zostaliśmy podjęci z wszelkimi honorami przez gospodarzy. Był czas na huśtawki, ognisko z kiełbaską (Stachu spacyfikował słoik z grzybkami produkcji MisiuMamy), był czas na leżenie na kocyku, gąsior zdążył nawet wysiedzieć Dziabągowe jaja. Mieliśmy także okazje skosztować zacnych specjałów prosto z piwniczki Gospodarza.

Po okresie leniuchowania zowu wsiedliśmy na rowerki i bardzo przyjemną trasą wróciliśmy do Sandomierza. Było w sumie z wiatrem, większość z górki (oj pędziło się, pędziło). Po drodze spotkaliśmy kilku rowerowych turystów, którzy zostali przez nas obdarowani wizytówkami i zaproszeni na nasze wycieczki – kto wie, może się skuszą.

A za tydzień – Krzyżtopór. Trasa nieco dłuższa, ale równie przyjemna – Zapraszamy!