Lasy niżańskie [27.05]
- Szczegóły
Ruszylimy zaraz po 9-tej i za mostem dołączył do nas Amra z kompanką(?) podróży. Wszyscy już (15 sztuk) ruszyliśmy na Radomyśl ku sklepowi. Ta część poszła gładko jak po... no bo jechaliśmy z wiatrem. Po drodze widzielimy stado koni, a obok jednego takiego dzikiego "mustanga" (łaciatego i z rogami ;P). Oj, biegało tych mustangów jeszcze tego dnia po łąkach... Po pierwszych za kupach Fudżi odkrył podstępne i zdradzieckie plany marketingowe producentów wód mineralnych. Ruszyliśmy dalej, ale już z wmordewindem niestety :( i tak aż do punktu zwrotnego. Po drodze każdy czekał na kolejny sklep, aż wreszcie trafił się jeden z klimatyzacją. Tam też pani Iwona snuła plany nad zmodernizowaniem kasku Stacha, coby więcej słońca zasłaniał, żeby krech na oczach nie było ;).
Tutaj się działo dopiero. Im bliżej Niska byliśmy, tym peleton się rozciągał i rozciągał i rozciągał... Przepraszam, zaciąłem się ;P W końcu wszyscy dojechali do ronda i tam grupa się jak to określić zbiła/zwarła i ruszyliśmy już po przewodnictwem Stacha, bowiem tylko on znał dokładnie każdy zakręt. Najprzyjemniejszą częścią były lasy ;] i postój zaraz za Niskiem. Dziabąg nazbierał patyczków i rozpalił ognicho, Piotr przekroił jajeczko, poczęstował panią Iwonę piwem, Sławek tresował pająka i chciałoby się rzec "żyli długo i szczęśliwie", ale to nie ta bajka ;P. Chmury się zebrały, pogrzmiało i ruszyliśmy, coby uciec przed deszczem. Na szczęście lub i nie deszcz nas ominął i dalej zaczęło grzać słońce.
Kolejna część trasy była po części genialna po części mniej ;P Tą mniejszością były piachy... jakieś 5 km piechotą. Ale cofnijmy się kapkę. Nasze losy rozstrzygnęły się w sklepie, w którym za klimatyzator robił piec kaflowy, a w lodówce było tylko piwo. Kapitan, znaczy się Stachu zasięgnął krajoznawczej opinii u tambylców, coby te piachy ominąć... i jakby to powiedzieć... ale nam nie poszło ;P. Bez piachów się nie dało. Mimo to fajno było. Dzięki tej przeprawie usłyszelimy wyznania typu "takie brudasy, a takie pieszczochy no =D!!". Piotra do tego zmoczono w podejrzanych okolicznościach fauny i napewno flory. Koniec końców z piachów wydobyła nas pani Ania, która zauważyła kościół. I tak dowlekliśmy się do ancfaltu (po drodze Sławek wjechał w sosny ;P). Jeszcze nigdy tak się nie cieszyłem na widok ancfaltu. Kolejna przystań miała miejsce w Grębowie. Tam - znowu - Sławek został poturbowany butelką, a był niewinny. "A Ewa taka grzeczna dziewczynka była no..." Tam gdzie dwoje się bije, trzeci dostaje ;P
Ruszyliśmy... jeszcze te paręnaście km, ale za to z wiatrem ;). Nie minęło wiele gołot, a zobaczyliśmy most...
Ot i cała historyja,
jedziesz z wiatrem to nie wieje w ryja :P