Dzień wietrzny i nie za ciepły, ale plan wycieczki konkretny, ustalony odgórnie. Jak i jak mus, to mus. Zaczęło się od postoju pod... lodem. Siedmiu wspaniałych (w tym 5 chłopa i dwie kobity na jednośladach + jeden zmotoryzowany z dziewczęciem) przeprowadzało pogaduchy w czasie czekania na ósmego cyklistę, który pojawił się na zbiórce bez roweru i postanowił wrócić po ów pojazd. Wyruszyliśmy więc z nieznacznym opóźnieniem (i to nie z mojego powodu!).

Droga do Radomyśla "dawała radę". Wiatr nie był zbytnio upierdliwy, wiał tylny boczny. Prędkość oscylowała w granicach 18-22km/h, z wyjątkiem odcinka w Skowierzynie, gdzie czoło depnęło i to srogo. Postój pod Planetą krótki, nieupragniony, wręcz wymuszony (w zasadzie moje widzimisię).
Kawałek dalej dołączył do nas Sylwek.

Postój w Radomyślu, oprócz tego, że tradycyjny, to jak ten wcześniej. Ledwo zjadłam wafelka, wypiłam Tymbarka, a już większość grupy czekała gotowa do odlotu. Było za zimno na posiadówy pod sklepem. No to w drogę.

I tutaj się zaczęło. Od Radomyśla do Borowa mieliśmy wmordewinda, najpierw przedni boczny, a później było coraz gorzej. Na odcinku od Antoniowa do Chwałowic prędkość ledwo przekraczała 14-15km/h. Coś jak wycieczka do Nowe Słupi w 2007 roku Smile Staraliśmy się jechać w tzw. kupie i jakoś dokolebaliśmy się do Borowa. Tutaj wybawienie: droga z zachodu na wschód i mimo gorszej nawierzchni (więcej dziur niż asfaltu), jechało się nam o niebo przyjemniej. Poza tym droga prowadziła już przez las, co oznaczało, że zbliżamy się do naszego targetu.


W lesie na krzyżówce poczekaliśmy na tych, którzy przystanęli w wólce szczackiej. Wtedy też spotkaliśmy Panią Sołtys naszej wsi docelowej. Sprezentowała nam kozie mleko :) W celu przetransportowania butli bezpiecznie do Iwony wsadziliśmy ją do kuferka Agi, bo kto jak kto, ale ona o wiktułay zadbać potrafi.

Pół godziny później gościliśmy się już u Iwonki. Było ciasto, gorące napoje, gitara, śpiewy, tańce... No dobra, tańców nie było. Był za to Dziabąg z poduszką i planowanie weekendu majowego (zapraszam na wycieczkę w Lasy Janowskie). I tak dalej, i tym podobne Smile

Ciężko było zebrać się do powrotu, ale perspektywa jazdy z wplecywindem nieco nas zachęciła. Po dotarciu do DW854, pomknęliśmy jak szaleni. Po drodze tylko mały postój na sikorskiego i gnamy dalej. Od Radomyśla nasza dobra passa miała się zakończyć, więc jeszcze tylko wafelek i Tymbark (to znowu my!) na posilenie. Wafelek był węższy i szerszy, a Dziabągowi źle układały się usta.

Nasze ostatnie 20 z 90km nie były lekkie i przyzna to chyba każdy. W Skowierzynie przeszłam małą załamkę ("już mi się nie chce"), a przed Gorzycami... zaczęło padać, a po drugiej stronie Łęgu - LAŁO. Lało nam w twarz. Prędkość 8-10km/h. Według Dziabąga: najgorsze warunki ever. A popołudniu miało się przejaśnić... Zdjęć nie będzie, bo kto w takim momencie myśli o zabawach swoim sprzętem?

Kiedy przestało padać, przestało i wiać, mało tego - wyszło nawet słońce!!! Ale wtedy byliśmy już w Sandomierzu... No, przejaśniło się ok. 16:30 Smile