Mimo, że o 9 rano pogoda zrobiła się troszkę ponura, to pod "lodem" do pierwszego zdjęcia ustawiło się 8 śmiałków. Tak do pierwszego, które należało powtórzyć, ponieważ dotarł z małym opóźnieniem (chyba przez korki) Sławek. Tak więc, ogólnie cyklistów było 9, piechoty 2 (p.Waldek, Lider), zmotoryzowanych 1 (Wojciec). Na pytania gdzie jedziemy odpowiedź była jedna B jak... Bałtów. I choć niektórzy w to niedowierzali, gdy na zbiórkę jechali, to jednak się wybrali by drogę zdołać pokonać. 

I tak do Ożarowa nic szczególnego się nie działo. Jechało się zwarcie w pogaduchach i uśmiechu. W Ożarowie, ja i Sławek mieliśmy zaszczyt, jadąc dużo przed grupą, spotkać p.Marka z wycieczką. Po pięknym pamiątkowym zdjęciu dołączyliśmy do reszty, która już parkowała pod Biedronką. Tutaj posiłek, okupacja clip-clopa, rozmowy i pożegnania. A żegnaliśmy się z Alutką, Pawłem i Sławkiem. Dlaczego? Otóż Alutka pomimo szlabanu na rower nałożonego przez lekarza, postanowiła go złamać i z nami pojechać by dojechać tylko do Ożarowa. Dwóch rycerzy musiało Alutkę pilnować w drodze powrotnej do domu, więc na wysokości zadania stanął Paweł i Sławek.

I od Ożarowa już do Bałtowa cisnęliśmy w okruszonym składzie o trzy osoby. Przejeżdżając przez Gliniany natknęliśmy się w drewnianym kościółku na obyczaj tego dnia - święcenia palem. Były taaaakie duże, że z daleka je ujrzeliśmy i zapragnęliśmy z bliska. Gdy palmy procesyjnie obeszły kościół zapakowaliśmy się i ruszyliśmy. Jadąc przez ryneczek spodobaliśmy się trzem psom, a wyjeżdżając z Glinian przypadłam do gustu jednemu, który darł za mną, ale zwątpił w swoje siły na cztery łapy i siadł na poboczu. Teraz już droga była jak marzenie. Słowem autostrada odkryta przez p.Jacka i Dziabąga i to oni byli naszymi przewodnikami. Przed samą ostatnią górą do Bałtowa złapał mnie skurcz uda, Jarek za mną jeszcze mnie poganiał i dało się radę. 

W pustym od turystów Bałtowie zrobiliśmy rundkę po parku, kilka zdjęć i rozłożyliśmy się do zaspokajania podniebienia. Chłopcy zwiedzili 100 letni młyn i dołączyli do reszty. 

Czas goni to siadamy i jedziemy. Naszą uwagę przykuwają drzewa powalone przez bobry. Krótki Sikorski i omijając Ożarów kierujemy się na Ćmielów. Droga OK. A tu na zakręcie niespodzianka... brakło asfaltu, zaraz mostek a na nim asfalt - świeży. Później droga przez las była cudna, po świeżym asfalcie jechało się jak po maśle. W Ćmielowie postój i poszukiwania WC. Zwiedzanie w muzeum ruchomej porcelany zostawiliśmy na kiedy indziej jadąc w stronę Bidzin. Przed Sobótką opuścił nas Jarek. Aga czując bliskość domu wypruła z impetem pozbawiając grupy zwartości do chwili pokonania Łukawskich górek. Tutaj ostatnie ustalenia końcowej drogi, wyjawianie samopoczucia po trasie i pomimo bolących tyłków oraz kilometrów na licznikach to wrażenia pozostają bezcenne. 

Zdjęcie pod sandomierskim Kauflandem i do domu...