W wielkosobotnie popołudnie zjawiło się pod lodem cyklistów sztuk cztery. Piąty dołączył na trasie. Za cel obraliśmy stawy w Jamnicy, nad którymi byliśmy w poniedziałek wielkanocny w zeszłym roku. Trasa po płaskim, niedaleka - idealna na świąteczny lajcik.

Pomknęliśmy w stronę Skowierzyna. W Zalesiu Gorzyckim "przegapiliśmy" odbitkę w lewo i dojechaliśmy do głównej drogi, która jak zwykle była dość ruchliwa. Chcąc czym prędzej mieć za sobą ten nieprzyjazny dla rowerzystów odcinek, depnęłam ile sił w nogach. Za chwil parę byliśmy już w Gorzycach, a Piotr stwierdził, że jemu już wystarczy. Ale nie ma tak! Jedziemy dalej.

W Skowierzynie skierowaliśmy się w stronę Zaleszan. Tutaj postój pod sklepem, gdzie Lider obczęstował nas imieninowymi cukierkami.

Kawałek przed Zabrniem zjechaliśmy w lewo. Od tej pory Dziabąg musiał mocno trzymać się mojej chorągiewki, żeby nie zgubić się jak rok temu. Po paruset metrach skończył się asfalt i zaczęła się zabawa :) Droga polna, piach, szuterek, droga leśna... A do tego wszechobecna wiosenna zieleń!

Powolutku dojechaliśmy do Gospodarstwa Rybackiego "Grębów", gdzie napotkaliśmy zwierzęta ekosystemu stawowego, a mianowicie łabądki i jaszczurkę (ta wylegiwała się pod wiatą). Na dłuższy odpoczynek zatrzymaliśmy się w miejscu zwanym "Pod świętym". Rozgorzała dyskusja, kogo przedstawia figurka i który święty był rybakiem. W międzyczasie romantycznie przechadzaliśmy się po grobli pozując do pamiątkowych zdjęć.

Powrót miał być krótki, łatwy i nieskomplikowany, no i w zasadzie taki był. Coś jak w tej starej reklamie: dojeżdżamy do krzyżówki "T" i gdzie jedziemy? W lewo? W prawo? Nie! PROSTO! Przekroczyliśmy szlaban i las jest nasz. Dziabąg nie był zbyt pocieszony, ale reszta nie narzekała. Nawet kiedy na naszej drodze pojawiła się nieprzejezdna przeszkoda w postaci kilku wiatrołomów, przez które trzeba było przenieść rowery. 


Jak wspomniałam: nikt nie narzekał!


Po wyjechaniu z lasu mieliśmy przymusowy postój - kapeć! I to jeszcze w rowerze Piotra, który jeździ z nami raz na ruski rok (ciekawe, czy się zniechęci?). A było to już rzut kamieniem od Sokolnik.
Dalsza droga już bez żadnych przygód...
Do Sandomierza na miejsce pożegnalne dotarliśmy parę minut przed 19.