Z tygodnia na tydzień zainteresowanie niedzielnymi, rowerowymi wyprawami maleje. Jak na majowy dzień, uczestników była oszołamiająca ilość, całe 3: dwóch przystojnych i jedna pikna. Ale nie ma co narzekać, sami specjaliści: fotograf był? - był, pisarz był? - był, czyli pod względem merytorycznym wyprawa spełniała wymogi wszelakie. A któż był tym 3? Zgadnijcie sobie sami, oglądając zdjęcia :)

Oczywiście na starcie, jako że z urzędu narzekanie mi się należy, pogadałam sobie, że nie chcę górek, że patelenka miła byłaby... Com se pogadała to moje, tylko nie wiem po co pytali? Następnym razem nawet się odzywać nie będę, bo energii szkoda. To co zużyłam na próżną gadkę wystarczyłoby mi na dopedałowanie do Kleczanowa. Wot i niezauważalnie wkradł się wątek trasy... Bezczelnie główną do Opatowa, z jednym postojem na przystanku, bo mi z deka dogrzało i z drugim, gdyż Piotr poleżeć na szosie chciał przed Makowym Polem. Nie należał się za długo, bo wiało niemiłosiernie, a jak wiadomo, tzn. ja wiem, o korzonki należy dbać w trybie systematycznym :)

Opatów - osada. Jest dworzec PKS, sklepy. Chciałam jaką notkę geograficzno-historyczną napisać, ale wymiękłam. O wiem: Opatów - osada słynąca z budynku ZUS-u. W sumie to informacja najistotniejsza, wszak każdy z nas użerać się z nim kiedyś tam musiał będzie :) Jest i Opatówka, mostek z niebieską barierką. Tutaj zaczęliśmy swoją przygodę z doliną Opatówki. Taaaaa całą drogę słyszałam cyklicznie: "nie chciałaś górek, masz dolinkę". W sumie racja, należy bardziej precyzować swoje myśli, winnam była mówić, iż nie chcę nadmiernie zróżnicowanej rzeźby terenu, nie zaś górek, gdyż bywa to opacznie zrozumiane, albo z racji ewentualnej dwuznaczności rozumiane pod gust rozumiejącego.
Ale co mnie ucieszyło, mieliśmy też i zróżnicowaną nawierzchnię. Jak ja lubię takie polne, gliniaste drogi po deszczu :) A ludzie jacy mili :) Pani Babcia ostrzegała, że asfalt się kończy i daleko nie zajedziem :) Pan z taczką w gadkę nietęgą z nami się wdał. O czym to my nie bajerowaliśmy??? Aż Piotr film nakręcił. Ciekawe, czy sobie reklamę, czy antyreklamę zrobiłam.

Potem to już Męczennice, Pielaszowy i inne wioski o nazwach równie wdzięcznych. Miejsce na popasik - bajka. Ławeczki świeżo wybejcowane, słoneczko dogrzewało, jak na maj przystało. A potem to już piano, piano ku domowi, raz wolniej, raz szybciej, na postoje nie pozwolili :), tylko nad chwileczkę pod kościółkiem i to zapewne tylko dlatego, że Komunia była i na jakie zaproszenie na imprezkę liczyli :)

Dwikozy, Rzeczyca (warto było skręcić - w garażu chevrolet, jakim sam król rock'n'rolla jeździł i my obok niego), szpital, myjka, fotka na pożegnanie. Dystans, jak i 3-ciomajowy kole 75 km. Będzie w sam raz jako trening przed Rytwianami.

P.S. Pozdrawiam Dziabąga, szkoda, że na kolarce nie jechałeś drogą polną. Twoje komentarze - bezcenne :)