Mimo porannej niesprzyjającej aurze, na zbiórce stawiło się 7 chętnych cyklistów. Tym razem w wersji podwójnej jeśli chodzi o fotografów, pisarzy i przewodników. Nim wyruszyliśmy gdybaliśmy czy jechać na długo planowane i oczekiwane Rytwiany czy też jechać na Sulisławice i wracać ze względu na możliwość opadu deszczu. Gdy pojawił się Piotr i powiedział "Rytwiany", no to tak zostało jak było pisane i ogłaszane. Tylko kolejne pytanie brzmiało czy ktoś zna drogę?? Było ich dwóch p.Zbyszek z p.Jackiem – to wersja podwójna jeśli chodzi o prowadzących. Start trochę się opóźnił, ponieważ czekaliśmy na Dziabąga, gdyby się spóźnił. 

Jednak, że czas goni wsiadamy i przez starówkę, Koćmierzów, Bogorię Skotnicką do Koprzywnicy mkniemy. Po drodze co by nie było musiały być miłe niespodzianki jako, że asfalt na drodze się pojawił. Alutce po drodze zatrzymać na smarkanie nie pozwolili i w jeździe nos wypróżniała. Dopiero w Koprzywnicy jednominutowy postój na rozbieranko, bo słońce się pojawiło i gorąco moment się zrobiło. Z Koprzywnicy do Sulisławic jedziemy nawet w niezłym tempie bo mi licznik w granicach 30 km/h pokazywał. W Sulkach pierwszy postój pod sklepem. Męska część reklamowała i proponowała kobietce pod "Groszkiem" dobre warsztaty naprawcze rowerów w Sandomierzu i Tarnobrzegu. Pan Zbyszek wraz z Jarkiem, chcieli na Sulisławicach już zakończyć swoją wycieczkę. Jednak dobre namowy poskutkowały i pojechali dalej...

Najedzeni i napojeni ruszyliśmy przez Wiązownice i Strzegomek do celu dnia czyli pustelni Pokamedulskiego Klasztoru w Rytwianach najcenniejszego zabytku tak dla Polski jak i Europy, gdzie kręcono "Czarne chmury".
Za murem w lasku na drewnianych ławeczkach postanowiliśmy się rozsiąść, jednak że komary leciały na nas, to miejsce relaksu znaleźliśmy przed wejściem do klasztoru. Oglądaliśmy, podziwialiśmy a kto miał prezentował swoje mapy. Tomek zaczął coś naprawiać w rowerze. Zaczęło się trochę chmurzyć więc kończymy, robimy pamiątkowe foto, że byliśmy i jedziemy na drugą stronę drogi pod pomnik przyrody. Tu niestety nasze aparaty nie były w stanie ogarnąć tego pomnika. No cóż, pozostaje zapamiętać ten ogrom widoku i połączyć ze zdjęciem. Na krzyżówce przystanek z ul.Sandomierską i jedziemy do Strzegomia do zabytkowego drewnianego kościółka. Podziwiamy, fotografujemy, z każdej strony aparaty ustawiamy jak się da. Tomek naprawia rower więc nie bierze udziału w sesji. Zaczyna się chmurzyć i padać coraz bardziej, co mamy zakładamy. Alutka pyta o drogę bo chce jechać a my ją dogonimy. Jednak razem z nią jedzie Piotr, ja i Jarek. Kierujemy się teraz na Niekrasów by dotrzeć do głównej drogi Połaniec-Osiek. Deszcz coraz większy. Po drodze pytamy kobietkę z parasolką o drogę jednak tak pokazuje, że łapiemy chwilę niepewności. Jednak dobrze jedziemy. W tej samej chwili docierają do nas p.Zbyszek z p.Jackiem. Tomek pozostał naprawiać rower ma nas dogonić. Deszcz pada nie przestaje. Jesteśmy na głównej drodze i tu już musimy jechać jeden za drugim. Rowery bez błotników na taką pogodę się nie nadają. Zwłaszcza jak jedziemy za takim rowerem. Jednak mi to nie przeszkadzało, ponieważ cudowne uczucie deszczu w twarz, fontanny z kół i stawu w butach sprawiają, że jesteśmy jeszcze bliżej natury, czujemy się wyzwoleni. Taki piękny wiosenny deszczyk. Alutka pozostała lekko w tyle więc Piotr postanowił jechać z nią. 

Postój robimy w Osieku na przystanku. Kto ciekaw idzie jeszcze do fontanny bo mało mu wody. Piotr dociera a Alutka jedzie dalej nie zatrzymuje się. Robimy zdjęcia, studiujemy zegar słoneczny i obieramy kierunek gdzie dalej jedziemy: Berlin? Londyn? Paryż? Czy Praga? Jednak, to innym razem, teraz Sandomierz. Gdy się zbieramy widzimy Tomka. Rower jako tako podreperował. Ale nie ma co gdybać siadamy i jedziemy. Przed ostatnią górką Tomek musiał się rozpędzić by pod nią wjechać, zatrzymał się dopiero na rondzie w Łoniowie. Pożegnał nas i pojechał w prawo na Tarnobrzeg przez Nagnajów. A my jedziemy dalej prosto. Alutki nie widać. Przed Koprzywnicą Jarek wybija naprzeciw i jedzie główną. My natomiast skręcamy na ryneczek po napoje i batony. Robimy zdjęcia i ruszamy drogą, którą jechaliśmy kilka godzin wcześniej. Rozmawiamy gdzie za tydzień, gdzie za dwa tygodnie obieramy kierunek. Ustalone, że za dwa tygodnie Imielity Ług. Obserwujemy niebo skupiając się na chmurze, z której po niedługim czasie lunęło. Ale my się nie zatrzymujemy bo to i tak nie ma sensu, jedynie byśmy zmarzli. Ja tu muszę powiedzieć, że czułam się jak ryba w wodzie. Cieknący dojechaliśmy do Sandomingo. Ostatnie zdjęcie i do domu.

Podsumowując trasa na Rytwiany już od dawna była deszczowa. Za każdym razem gdy miała być jazda nie było pogody. Dziś także. Ale by nie przekładając więcej na inne terminy zrobiliśmy ją dzisiaj, wbrew wszystkiemu. Przeżycia i myśli zostają nasze. Drugi raz się tego samego nie odtworzy...