Kolejną relację zacznę od pogody, która od rana nie pieściła nas promykami słońca a chmurami, z których jadąc na zbiórkę jeszcze mżało. Ale byłam dobrej myśli, że ktoś się zjawi...

Na miejscu był już Sylwek a zaraz za mną zjawił się piechotą p.Waldek i p.Zbyszek na rowerze rzecz jasna. W tym miejscu muszę umieścić pytanie p.Zbyszka „czy bike jeszcze istnieje?!!!”. Frekwencja jest bardzo mała, jeżdżą jednostki. Było wówczas tylko przedstawicielstwo trójmiasta STS (Stalowa, Tarnobrzeg, Sandomierz). Jednak czekając jeszcze dopuszczalny kwadrans akademicki zjawił się Tomek, Piotr oraz Tereska, której zdjęcie musi być z dzisiejszego dnia w galerii umieszczone. 

Mimo niepogody ale mojej obecności obecność, dłuższa trasa na Imielty Ług będzie wykonana. P.Zbyszek od razu zaznaczył, że jedzie tylko do Radomyśla i wraca ze względu na obowiązki… Do Piotra dzwoni Sławek, do którego dzwoniła Majka czy jedziemy na Imielty bo by w Stalowej się dołączyła. W tym czasie Sylwek dzwoni do Majki i już się umawia gdzie i o której będziemy. Ustalone, że ok. 11 widzimy się w Stalowej.

Standardowa fotka wyjazdowa i podział na dwie grupy jedna podążyła Browarną a druga główną. Jednak na moście się spotkaliśmy i w stronę Radomyśla pognaliśmy. Prędkość nawet była dobra. Po drodze okazało się, że Tomek czyli „Pan w kapeluszu”, nie wie gdzie ma kapelusz. Miał i go nie ma. Może to nam się wydawało, że go miał, taka fatamorgana. 

Sylwek przejął pałeczkę prowadzenia do Stalowej co skutkowało zmianą trasy omijającą Radomyśl. Na zakręcie postój ze studiowaniem mapy turystycznych ścieżek rowerowych oraz rozkręcaniem, ustawianiem, przykręcaniem kierownicy Teresy.
W tym czasie Teresa sprawdzała rower Tomka, który przez chwilę myślał, że już go nie zobaczy. Także jej uwadze nie uszedł sprzęt z lusterkami, jednak z nim był większy problem prowadzenia. W tym też miejscu pożegnaliśmy p.Zbyszka, który skierował się do domu, a my po reperce ruszyliśmy do Stalowej. Tak jadąc gdy „znaleźliśmy się na zakręcie to zrobiliśmy kolejne zdjęcie” przy mogile dwóch nieznanych niemieckich żołnierzy. Sylwek kierował nas na Dzierdziówkę i Turbię nie wspomnę, że takimi drogami gdzie asfaltu momentami brakowało. 

Z opóźnieniem do Stalowej dojechaliśmy, ale na stacji paliwowej z Majką i jej córką – Anną się spotkaliśmy. Co tu się nie działo... uściski, buziaki i tysiąc pytań naraz. Pamiątkowe i to nie jedno zdjęcie i przez San w Lasy Janowskie do celu ruszyliśmy. Pod zamkniętym sklepem popasik i w drogę, która wiodąc nas przez lasy napawała naturalnością i świeżością otaczającej przyrody. Leśna i jak po deszczu droga była zjawiskowa, ze względu na dziury wodne, do której co jakiś czas ktoś nieopatrznie wjechał. Na zakrętach były fotki. Postój nad stawem, gdzie Tomka żaba pocałowała jednak zwiała i w księżniczkę się nie zmieniła, ani życzeń nie spełniła. Jednak Tomkowi wpadła w oko i chodził po zaroślach by ją odnaleźć. Ale nie znalazł. W pobliskiej miejscowości Majka zaprowadziła nas pod kolejny zamknięty sklep, co nie skutkowało zadowoleniem ze strony wszystkich, za to z córką pod kaliną serię zdjęć sobie zrobiła. Ruszyliśmy dalej jadąc teraz między stawem Radełko po lewej i Imielty Ług po prawej. Co rusz stawaliśmy, podziwialiśmy i z zachwytu wyjść nie mogliśmy. Zaczęło pojawiać się słońce co jeszcze bardziej dodawało uroku i świeżości temu miejscu. Z powodu wąskiej ścieżki nie było miejsca na grupowe zdjęcie, które ujęłoby całą otaczającą nas przestrzeń. Pojechaliśmy dalej na torfowisko, buszując po zaroślach i oglądając żurawinę. Na samym końcu był taras widokowy na całe piękno Imieltego Ługu, który mienił się w słonecznych promieniach. Tutaj aparaty poszły w ruch. Tyle by się chciało ująć na zdjęciu, tyle przedstawić co oczy widzą, uszy słyszą a skóra czuje… Na Majce zainteresowanie zrobił bernardyn, od którego nie mogła się oderwać a potem on od niej i za panem podążyć nie chciał. 

Po długim napawaniu się przyrodą, aż żal było opuszczać to miejsce, jednak czas wracać. Z niechęcią zasiedliśmy na rowery w drogę powrotną. Pierwszy postój pod sklepem na lody i wodę. Tomek mimo, że bez kapelusza, to za to, z majtkami pławnymi. Myślał, że będziemy się kąpać i był przygotowany na ową ewentualność, ponieważ nad wodę jechaliśmy. Niestety z kąpieli wyszły nici i majtki suche wróciły. Gdybaliśmy, którędy wracać, pytając tutejszych mieszkańców (podsklepowych chłopów) ile do Sandomierza. Wersje kilometrów wzrastały gdy Piotr obiecał, że wróci gdy tak nie będzie. Chyba się Go wystraszyli i przejęli ową okolicznością powrotu. 

Napojeni, nalodzeni do Lipy dojechaliśmy i na zakręcie a raczej na środku skrzyżowania zrobiliśmy sobie ze stalówką ostatnie zdjęcie. Po czułych pożegnaniach Stalowa na lewo a my prosto i lajtowo pojechaliśmy na Radomyśl. Tutaj pod „naszym” sklepem z Teresą się opalałyśmy a chłopaki w rowerze grzebali. Gdy się z niego wygrzebali opalania czas się zakończył. W powrocie by sobie dodać jeszcze atrakcji dzisiejszego dnia, włączyliśmy wersje zwiedzenia kopca we Wrzawach, upamiętniającego pole bitwy i patriotycznej postawy obrońców Ojczyzny. 
Wzdłuż wału dojechaliśmy do głównej po czym znaną drogą i śpiewem na ustach do Sandomierza.

Kończąc relację dodam, iż z Piotrem ustaliliśmy wstępnie, że za dwa tygodnie są Kurozwęki. W najbliższą sobotę (4.06.2011) Rajd Papieski, na którą już niektórzy equipowcy się zapisali, więc nasi będą, co nie znaczy, że pozostali zapisać się nie mogą. Im nas więcej tym lepiej. 
I oczywiście nie omieszkam się nie dodać bardzo dobrego, aż nad wyraz zaskakującego mnie i Piotra humoru Tomka, który zarzucał tekstami i wierszykami, że hoho. Śmiechu było po same koła. Teresa jak na drugą z nami wyprawę spisała się dzielnie i obiecała na tym nie kończyć z nami działalności, mimo takich długich tras. Szacun.

Zacytuje już na sam koniec słowa uczestników dzisiejszej wycieczki „niech żałuje ten, kto nie pojechał”.