Najważniejsze co na początku relacji trzeba umieścić, to - aura - tego dnia, która nas nie opuściła. I pomimo wietrznej, deszczowej, zimnej/mroźnej, ponurej czyli jednym słowem paskudnej pogody w dniach poprzednich, to w niedzielę nad nami zaświeciło Smile słońce Smile!!! 
Pod lodem o 10:00 uzbierało się nawet dziesięciu ciepło ubranych bikerów. Więc jedziemy, jedziemy i się śmiejemy... Smile
Osobą głównie przewodzącą dnia tego był Sławek. 
Do Koprzywnicy jechaliśmy trochę asfaltem, trochę podwałem i piachem. Jack Sparrow poinformował, że po drodze dołączy do nas Darek z Tbg, który zamiast ze mną mknąć do S-rza skrócił sobie drogę promem. Po drodze do Kopenhagi zahaczyliśmy o zapuszczony dworek, gdzie delektowaliśmy się sernikiem Agi, a że były dwa jego kawałki, więc na pierwszy przyszedł czas. Trwały dyskusje, oględziny terenu i budynku. A że był ser to był i śmiech Smile z Dziabągowej poduszki...
W drodze do Koprzywnicy Sławek relacjonował ciekawy program jaki oglądał i trwały grupowe, żywe polemizacje. Po dotarciu na miejsce czekał na nas Darek, szybkie i oficjalne zapoznanko z equipą. Dziabąg dokarmił koprzywnickie psy. Sławek stwierdził, że mam sukienkę, nie wspominając o Vikim, który już od 10 rano wysyłał mnie do kościoła. Darek oznajmił, że nie jedzie z nami do końca, bo chce zrobić Ujazd i „trójkąt bermudzki” czyli teren, w którym zawsze się gubi. 
I tak w paczce 11 cyklistów mknęliśmy do Sulisławic, obserwując przebarwiający się krajobraz. Jadąc z Darkiem i Sparrowem na skrzyżowaniu z główną drogą, ujawnili zabawę przejazdu przez główne drogi. Nawet ekstremalna ta zabawa, tylko akurat wówczas nic nie jechało. Oznajmili, że jeżdżąc z wieloma grupami, to po takiej zabawie, rozpadły się...
W Sulisławicach zajechaliśmy pod Sanktuarium Maryjne zwiedzając stary i nowy kościół, Izbę Pamięci „Jędrusiów’ oraz napawaliśmy się pięknym widokiem, który rozpościerał się poza murami.

Dalej jechaliśmy doliną Koprzywianki, na którymś rozwidleniu Sławek wskazał kierunek „cały czas prosto”. Więc wydarłam przed siebie zatrzymując się na mostku a reszta skręciła na brzeg robiąc piknik. Mimo, że wołali pozostałam na mostku, robiąc foty i wsłuchując się w szum rzeczki. Tak było miło, że nie chciało mi się ruszać. Obserwowałam grupę z oddali. Jarek jak to on poszedł badać teren, Aga zapraszała na ciasto i gorącą herbatkę, Dziabąg delektował się bananem, którego skórkę na koniec oddał naturze.

Po zaspokojeniu podniebienia dobrociami ruszyliśmy na Szymanowice. Paweł łasuszek stwierdził, że po takim popasiku nie chce mu się jechać. Tubylcy w tamtych rejonach na swoim terenie czują się, tak iż żadne prawa drogowe ich nie obowiązują. Chłop na rowerze wyjeżdża z posesji na drogę nie patrząc na lewo i prawo. FA się prześlizgnęła, a ja o mało w tubylca nie wjechałam, pod wpływem moich krzyków „panie!!, panie!!, panie!!!”, ocknął się, podniósł głowę, musiał się wystraszyć takiego ruchu na drodze, bo stracił równowagę nad swoim pojazdem i ledwo uchronił się przed upadkiem. Jeszcze coś tam mruczał podnosząc rower. Informując jeszcze raz: trzeba uważać na tubylców wyjeżdżających z bram, bo oni na swoim terenie jeżdżą bez żadnych przepisów.

Dotarliśmy do kolejnego celu tego dnia – retencyjnego zalewu na rzece Koprzywianka w Szymanowicach. I mimo, że męska część namawiała mnie do kąpieli to się nie skusiłam. Stwierdziliśmy ze Sławkiem, że jesteśmy dziś w kolorze, jedno w czarnym drugie w czerwonym, jeszcze gdybyśmy zamienili się rowerami to dopełnienie byłoby całkowite. Objechaliśmy zbiornik i ruszyliśmy na Klimontów. Na tym odcinku trasy odłączyli się od nas: Darek, Jack Sparrow oraz Romek, którzy ruszyli na Ujazd. 

A w Klimontowie przebudowa rynku, wyglądającego obecnie jak jedno wielkie rozkopalisko. Opuszczając to miejsce natknęliśmy się na naszych tj. p.Zbyszka oraz p.Wojtka na kolarkach, którzy z nami wracali do Sandomingo. Sławek dalej prowadził na Byszów i Park Katyński, gdzie Aga rozdawała jeszcze gorącą herbatę. Dalej były Świątniki, Bilcza i oczywiście teren jaki uwielbiam czyli górka goni górkę. Nie oglądając się za siebie, góralka z kolarką, poszły przodem pokonując jeden podjazd za drugim na jednym wdechu. W Dębianach po zjeździe a przed wjazdem zatrzymałam się na pozostałych, gdyż Sławek mówił o znajdującym się tu wiekowym drzewie dającym dobre jabłka. I tak sobie czekałam, czekałam... nie mówiąc iż zaczęłam się martwić, tym bardziej bo jechało na sygnale pogotowie. Postanowiłam więc się cofnąć i obadać sytuację. Jednak już u szczytu górki spotkałam equipę. Jak się okazało owy wiekowy sad a nie drzewo był nie w Dębianach a przed, bądź za, zależy z której strony patrzeć. Jednak Sławek zaznaczył, że ma dla mnie jabłka. 

Dotarliśmy do Obrazowa gdzie wzbudziliśmy zainteresowanie tambylców. Ale wspomnę jeszcze, że przez całą drogę owe zainteresowanie wzbudzaliśmy wśród nieletnich, którzy krzyczeli: „kolarze, kolarze”. W Obrazowie rozstaliśmy się z Jarkiem, który pojechał w lewo a my w prawo. Jadąc ze Sławkiem wspomniałam, że równo rok temu (10.10.2010) na tej drodze powrotnej z Ujazdu była pamiętna Doda. I przegrałby zakład jakby się zakładał bo myślał, że to było wiosną tego roku. I tak sobie wówczas pomyślałam, że jak ostatnia wycieczka 31.10.2010 była do Ujazdu (również pamiętna bo się roztrzaskałam), to może w tym roku 30.10.2010 zakończymy październik Ujazdem – o ile pogoda pozwoli. 

Do Sandomierza dotarliśmy w pełnym nasłonecznieniu. Zrobiliśmy ostatnie odjazdowe jak nasza grupa zdjęcie z dziećmi i do domu...

P.S. Trójka (Jack Sparrow, Darek i Romek), która nas opuściła przed Klimontowem, była w Beradzu, i widziała z dala wzgórze gdzie budują wyciąg (zdjęcia świetne). Sławek jabłka bardzo dobre – dziękuję za pamięć o mnie.