Ach, wspomnień czar!
Moja pierwsza wycieczka z tą oto BikeEquipą do tegoż właśnie Karwowa lat temu 9, słownie dziewięć! Ale to nie koniec fascynujących retrospekcji tego dnia. Dowiemy się także co ma wspólnego rabarbar z Czarnobylem oraz jaki relikt cukiernictwa przetrwał do dzisiaj w sklepach PSS-owskich oraz jakie części garderoby intymnej można znaleźć w odosobnionym zakątku leśnym oraz jaki zestaw produktów żywnościowych dominował w Dniu Matki wśród uczestników tejże wycieczki.

Zebraliśmy się w ten niepewny meteorologicznie poranek w umówionym miejscu, lecz – jak to często się zdarzało, zdarza i zdarzać się będzie – harmonogram został zachwiany poprzez mój, nomen omen, zachwiany bagażnik (który udźwignąć musiał wszystkie warianty garderoby na temperaturę od -10 do +30). Na szczęście zawsze znajdzie się odpowiednia ilość chłopów do rozwiązania problemu (już od wielu lat nie chodzi poniżej średnio 3-4, statystyka się trzyma!).
Tradycyjne zdjęcie tym razem miało posmak "na bogatości" – nie ma już stania czy kucania jak plebs! Teraz będziemy dystyngowanie siadywać na ławkach. Kto bogatemu zabroni?

Trzeba przyznać, iż peleton kurczył się wraz z czasem trwania wycieczki – zaczęło się od symbolicznej (w końcu to niedziela, akcent religijny być musi) dwunastki, która potem skurczyła się do 9 (w sumie też symbol biblijny, jakby tak odwrócić to wygląda jak 6, a stąd już krok do Szatana), by zakończyć ten nierówny pojedynek szczęśliwą (acz zmarzniętą i zmoczoną) siódemką pod mokrym czołgiem.

Nie zdając sobie jednak sprawy, jaki poziom wilgotności osiągnie finał tejże wycieczki, mknęliśmy beztrosko po górkach w stronę cudownego źródełka pana Wincentego. No, może bardziej "mknęliśmy" z góry, a pod górę "wjeżdżaliśmy w pewnym wysiłkiem", ale kto by się szczegółami przejmował, jak dookoła umajone łąki – takie, jak to ujęła Pani Prezes – do chwalenia!

W końcu, po pokonaniu słusznej ilości górek, dotarliśmy do źródełka pana Kadłubka. Tu nastąpiła zasłużona konsumpcja dóbr gastronomicznych, czyli ciasta z rabarbarem, autorstwa Agi, która również w Dzień Matki dba o nas jak matka najlepsza. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że rabarbar Tomkowi kojarzy się z Czarnobylem, ponieważ dawno, dawno temu, w czasie, gdy nad Prypecią wybuchał reaktor, zajmował się właśnie konsumpcją tejże rośliny (owocu? Warzywa? Łodygi?). Pewnie dlatego tak ochoczo obmywał się z grzechów w cudownym źródełku. Placek z Czarnoby... rabarbarem przywołuje wspomnienia o niecnych występkach młodości!

Tymczasem dwa pokolenia kobiet z prezesowskiego rodu odkryły w krzakach ciekawe zjawisko – mianowicie, koronkowe majtki ręcznej roboty. No, może nie ręcznej – raczej odnóżnej – wykonane odnóżami pająków. Kto by pomyślał, jakie to wymyślne kształty może przyjąć pajęczyna byle tylko skusić potencjalny posiłek!

Uciekając przed burzą (zapowiadana przez Jacka na 14:00, a jak się potem okazało – rozpoczęta niestety nieco wcześniej), dotarliśmy do pierwszego na trasie sklepu, pod którym z kolei nastąpiła zbiorowa konsumpcja dwóch elementów: Kubusiów i bananów. Rzecz to trudna do wyjaśnienia – skąd bowiem u wszystkich naraz wystąpiła potrzeba spożycia banana i popicia go Kubusiem? Czyżby wpływ Czarnobyla? Albo rabarbaru? Albo Wincentego Kadłubka w Dniu Matki? Na deser dostaliśmy od Pani Ani po cukierku z minionej epoki – to znaczy, ze sklepu, ale forma i treść tegoż produktu – z domu Irysa z Sezamem firmy Odra – wywoływała nostalgię za czasami minionymi. Czyżby epoką rabarbaru, to jest Czarnobyla?

Przez pewien czas udało się nam trzymać burzę na bezpieczny dystans, jednak co dobre (i suche) szybko się kończy, więc już pod Sandomierzem jechaliśmy w deszczu. A to dopiero był początek! Aura pozwoliła nam jeszcze na zdjęcie grupowe z mokrym czołgiem, po czym uderzyła jeszcze mocniej. Cóż, wycieczki po tej stronie Wisły mają swoje zalety – górki, bo górki, ale przynajmniej ja mam blisko do domu. Jest sprawiedliwość na tym świecie.