No i tak. Człowiek wytypowany przez maszynę losującą uciekł z kraju, więc ja muszę napisać relację... :)))

Od rana pogoda niepewna. Ale nie mieliśmy się co bać. W końcu trasa była nadzwyczaj krótka. Powodem była chęć uczestnictwa w popołudniowej imprezie na Starówce (Sandomierska Niedziela Truskawkowa). Tak więc zbiórka pod Bramą już o 9.00.

Zjawiło się 8 osób - ja (FA), Ewa (Marfef; trzeba podkreślić, że pierwszy raz w tym sezonie :P), Ola, Lewy, Piotr, Stachu, Doktor i tajemniczy jegomość (co się później okazało - kolejny Piotr, człowiek ze Stalowej Woli!).

Wyjechaliśmy spod Bramy żółtym szlakiem PTTKu. PeKaeSy, Chwałki, radary... Tutaj Stachu wpadł na genialny pomysł doczepienia żagla do roweru (ciekawe, czy go zrealizuje). Pierwszy postój, na uzupełnienie płynów, zrobiliśmy w sklepie w Radoszkach. Parę kilometrów dalej czekała nas ciężka przeprawa przez "kanion" - wąwóz, który zawsze przyprawia nas o ból nóg :P Ale jak zwykle daliśmy radę! Kiedy kawałek dalej Doktor zauważył pole cebuli, wszyscy zaczęliśmy marzyć o jajecznicy ze szczypiorkiem. Ale do tego potrzebna była jeszcze kura, z której to mieliśmy wycisnąć jajka i przy okazji zrobić rosół (znów koncepcja Stacha). Kolejny postój w Markecie w Kleczanowie. Tutaj m.in. rozmowa o Kabaretonie w Opolu, uświadomienie Piotra o wygraniu zakładu. Z Kleczanowa - drogą główną, po czym skręt w prawo i polną drogą do Międzygórza. W polu zboża znaleźliśmy granicę, którą to większość z nas przeprawiła się do lasu. Natomiast Doktor uparł się, że zna lepszą drogę i pojechał naokoło (z nim Lewy). Pod ruinami znaleźliśmy się oczywiście pierwsi. Ale co zrobić z rowerami??? "Zaprawdę, powiadam wam - nie ma takiej szajki jak ta!" - siła tkwi w kupie, razem pomału wprowadziliśmy na górę wszystkie rowerki!

Faceci rozpalili ognisko, zjedliśmy kiełbaski, każdy skosztował soku wielo-warzywno-owocowego produkcji Piotra, dziewczyny wynalazły nowy, bardziej ekonomiczny sposób picia piwa z puszki.

Chcąc zaoszczędzić na czasie, z Międzygórza wracaliśmy drogą główną. Z wiatrem, więc dość szybko. Jedyny minus - jazda "gęsiego" (co uniemożliwia rozmowy w większym gronie; poszkodowana była Ola). Ostatni postój zarządziliśmy w Milczanach. Ostatni tego dnia Frumencik i jazda do Andruszkowic! Lewy skręcił na Kobierniki i do domu, a ja goniłam resztę. W Andruszkowicach przecięłam drogę główną i pognałam na Koćmierzów. Niestety - nie dogoniłam reszty. Zastanawiając się, jak to możliwe (hehe), zadzwoniłam do Piotra. Okazało się, że cała szóstka pojechała z Andruszkowic przez Strochcice do S-rza...

Wróciłam do domu ok. 14.30 - więc, jak już wspomniałam, była to jedna z krótszych wypraw Equipy :)