Jeden z ciekawszych a zarazem liczący najmniej uczestników nasz rowerowy wypad.
Było nas troje - ja (FAramka), MacDwain i p. Stanisław. Trasę tradycyjnie obgadaliśmy chwilę przed wyjazdem :) Postanowiliśmy jechać do Annopola, przez Radomyśl.

Zaraz przed Gorzycami mieliśmy postoik na zmienienie dętki przez p. Stanisława (owa dętka prześladowała go już do końca wycieczki...). Następny postój - hmm, nie pamiętam nazwy wioski, ale mają tam niezłą knajpę. Oczywiście była zamknięta, ale zatrzymaliśmy się tylko na moment (aby wykiwać chmurę, która nas natrętnie goniła). Następnie popędziliśmy do wyżej wymienionego Radomyśla. Oczywiście przerwa na drugie śniadanie :) Wypogodziło się, chmura sobie poszła. Niestety, dorwała nas w Antoniowie. Akurat nie było żadnego innego schronu jak tylko przystanek z dziurawym dachem (przeklęci złoczyńcy, którzy to zrobili!). I tu się na dobre zaczęła nasza przygoda z chmurami burzowymi. Choć, daję sobie rękę uciąć, że to ciągle była ta sama, która nas przez cały dzień prześladowała. I tak oto wycieczka ta została nazwana 'od przystanku do przystanku'... Kolejne postoje - w Borowie, Słupczy i Dwikozach. No tak - i nie dojechaliśmy do Annopola. Pewnie ze strachu przed deszczem. Choć później to było nam obojętne - zmoknięci, przemarznięci marzyliśmy o ciepłym obiadku i gorącej kąpieli. Z Borowa skręciliśmy na prom do Zawichostu. I kolejny postój - pod drzewami... Z Zawichostu to już prosto do domu, do S-rza. Co prawda, przerwami, o których już wspomniałam, ale jechaliśmy główną drogą.

Ogólnie to w sklepach się nie zatrzymywaliśmy, z wyjątkiem Radomyśla. Także to była jak najbardziej extremalna wyprawa...