Wyprawa została zaplanowana, w odróżnieniu od innych, ze starannością i pietyzmem (cokolwiek to oznacza:)

W dzień ten FAramka posiadała imieniny, więc postanowiła samoistnie opracować trasę i ją poprowadzić. A że należy raczej do słownych osóbek, jak postanowiła - tak zrobiła...

Wyjazd oczywiście spod Opatowska Gate punktualnie o godzinie 9 rano. Stawia się siedem osób: Stachu, Piotr, Długa, Pan Doktor, Tomek N. no i wesołe rodzeństwo, czyli MacFA Team. Krótkie zapoznanie pozostałych uczestników z dzisiejszą trasą, walka z nową pompką i możemy dać w pedał.

Pierwszym punktem postojowym jest Kopenhaga aka Kopshewnitza aka Koprzywnica. Do tejże jedziemy spokojnie przez Ostrołękę i Skotniki, rozkoszując się miodnym porankiem. Pszczółki, bociany... Eh, wsi spokojna, wsi wesoła... A przed samą Koprzywnicą, kto zaatakował ostro z kopyta podjaździk koło kościoła, ten miał okazję zobaczyć bójkę miejscowych chłopów - lali się ostro, schaby klaskały po czerwonych pyskach, szły w ruch ręce, nogi i słowa niecenzuralne. Szkoda tylko, że nie zdążyliśmy pstryknąć kilku fotek "ku pamięci":( W K. oczywiście obowiązkowa posiadówa na ryneczku i lekka regeneracja steranych wysiłkiem organizmów. No i na siodełko.

Dalej skręcamy na Cegielnię i super drogą przez las drałujemy do Sulisławic. Tam kolejny sklepik, lekka zmiana garderoby niektórych uczestników, poprawki techniczne i jedziemy dalej. Klimat wiosny mocny - pachnie siano, pasikoniko-świerszcze grają jak opętane, słońce daje aż miło. Mijaliśmy wioski, pola, łąki, FAramka powadziła grupę jak po sznurku, nic nie przeszkadzało w kontemplowaniu cudownego dnia.

Spokojnie i beztrosko pedałując, dotarliśmy do trasy na Staszów i w towarzystwie pędzących samochodów zbliżaliśmy do upatrzonego akwenu golejowskiego. Jednak na drodze stanęła nam przeszkoda nie do pokonania - "Karczma Świętokrzyska". Głodni niby wilcy natarliśmy na przybytek kulinarnej rozkoszy i w przerażającej walce pokonaliśmy 5 placków po węgiersku wraz z zestawem surówek. Walka była na tyle wyczerpująca, iż odeszliśmy od zamiaru odwiedzenia słynnego zalewu golejowskiego i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Postanowiliśmy lekko odmienić trasę i zahaczyć o Klimontów i parę innych atrakcyjnych miejsc. Naprawdę chcieliśmy. Ale że życie nie jest bajka, to w pędzie z ładnej góreczki minęliśmy krzyżówkę i... pobłądziliśmy na amen. Pytaliśmy się wszystkich: wiejskiej baby, załogi bezzałogowego pojazdu wiejskiego "Maluch" i kilku innych osób. W każdym razie po wielu konsultacjach okazało się, że jedziemy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy, tylko że "inaczej". Najwięcej emocji wzbudziła kilkuminutowa konwersacja z babą, która dała nam krótki, acz szczegółowy wykład na temat topografii terenu i naszej znajomości okolicy. Dziękujemy Pani, bez Pani pewnie byśmy jeszcze się do dziś błąkali po lasach i łąkach.

Tak więc znowu Sulisławice i Koprzywnica. Co prawda tutaj chciałem zmienić trasę na bardziej urozmaiconą, ale lobby ceprów zmusiło mnie do zaakceptowania drogi powrotnej przez Ostrołękę. Zresztą chyba mieli rację, bo mieliśmy w nogach sporo kilosów, a w dodatku od dobrej godziny zmykaliśmy przed zbliżającą się burzą. Ruszyliśmy drogą dobrze nam już znaną i przycisnęliśmy zdrowo tempo, żeby "po suchemu" dotrzeć do domostw. Mnie i FAramce się udało, bo dosłownie minutę po zamknięciu za sobą drzwi, na Sandomierz lunęło jak z cebra. Inni zmokli...

Tekst wyjazdu:
"- Pani, a gdzie prowadzi ta droga?
 - Do sklepu..."