Poniedziałek - 16.08.2004r.

O północy przyjeżdżamy na umówione miejsce - Mleczarnię, pełna kultura, po kilku minutkach jesteśmy na dworcu PKP. Kupujemy bilety, spotykamy bardzo kulturalnych mieszkańców Nadbrzezia, również pełna kultura.

Przed pierwszą wsiadamy do pociągu, rowerami zastawiamy przejście z jednego wagonu do drugiego, w taki sposób, aby inni pasażerowie i konduktorzy mieli trochę nocnej gimnastyki – inaczej się nie dało. Kulturalni mieszkańcy Nadbrzezia pamiętają o nas i gdy pociąg odjeżdża, obdarowywują nas pamiątką z Sandomierza (szkoda tylko, że przez zamknięte drzwi).
Jedziemy przez ponad dwie godziny do Skarżyska, z braku miejsc, co niektórzy zmuszeni byli spać na stojąco, inni na rowerach.
Po trzeciej jesteśmy na dworcu, tu mamy trochę czasu, bo dwie godziny. Część ławek została zajęta przez tutejszą extraklasę, dlatego nie wszyscy mogli wyciągnąć kopyta. Część equipy zajęła się zabawą w skojarzenia, ciągle dochodzili do jednego tematu, a jakiego to już chyba każdy wie (…)
Po piątej przyjeżdża pociąg, który wreszcie posiada wagon bagażowy, z rowerami mamy już spokój. Po kolejnej przesiadce w Kielcach dojeżdżamy do Częstochowy.
Jest dziewiąta, spotykamy car squad. Zwiedzamy McDonalda i wyjeżdżamy w kierunku Olsztyna. Zwiedzamy ruiny zamku. Zahaczamy o sklep. Póki equipa bikesandomierz będzie istniała, producent Powerade’a nie zbankrutuje. Dalej jedziemy przez Potok Złoty, Ogorzelnik, Bobolice, Mirów. Po drodze jemy obiad. Żeby było ciekawiej, jedziemy szlakiem rowerowym prowadzącym przez las, w pewnych momentach na intuicję – ale udało się. Car squad znajduje świetne miejsce na rozbicie namiotów – kilka kilometrów od drogi głównej, w lesie, nad jeziorkiem. Na licznikach prawie 90 km, trochę ponad plan – skrzyżowania są takie podobne…

Wtorek – 17.08.2004r.

Po dziewiątej obóz złożony, car service zapakowany, można jechać. Jedziemy przez Morsko i inne aglomeracje, aż do Podzamcza. Zwiedzamy kolejne ruiny zamku, za przewodnika robi pan Piotr. Jemy obiad i jedziemy dalej, przez Pilicę do Bydlina. Znajdujemy posesję Ciotki Miśka, po czym ładujemy się za stodołę. Rozbijamy namioty, zapalamy ognisko, przy którym czas zleciał do północy.  Dzisiejsza trasa była prawdziwym wyzwaniem, z góry i pod górę, z góry i pod górę… przez ok. 80 km.

Środa – 18.08.2004r.

Wstajemy rano, jest bardzo gorąco. Mamy zamiar wyjechać wcześniej, aby nie wyparować, na zamiarach się jednak kończy. Dziękujemy za gościnę i wyjeżdżamy po dziesiątej w kierunku Rabsztyna, aż do Pieskowej Skały. Jemy tam obiad i zwiedzamy zamek wraz z pięknymi ogrodami. Do znajdującego się tam muzeum nie instalujemy się, gdyż ten kto ustalał ceny biletów, musiał wcześniej całkiem sporo wypić. Dalsza trasa to przejazd przez Ojcowski Park Narodowy. Po drodze tankujemy wodę do picia z jakiegoś źródełka. Car squad znów spisał się rewelacyjnie – miejsce na nocleg – przepiękna dolina wraz z małym wodospadzikiem. Wszystko zostało uzgodnione z właścicielem terenu, ale niestety nie z jego synem. Zajechał po dwudziestej trzeciej szpanersko maluchem i dawał nam pięć minut na spakowanie się, grożąc przyjazdem policji (swoją drogą to ciekawe jak by po nią zadzwonił, skoro do tamtejszego miejsca nie docierał sygnał żadnej sieci). W rzeczywistości takiej łaciny podwórkowej dawno nie słyszeliśmy. Gdy wszystko zostało wyjaśnione, zrobiło mu się tak głupio, że pozwolił nam zostać tu ile chcemy. Wcześniej skołowaliśmy kolejne ognisko. Do Krakowa było już niedaleko, więc dziś przejechaliśmy zaledwie 50 km.

Czwartek/Piątek – 19-20.08.2004r.

Rano. Wszystkie namioty kompletnie mokre – nie, nie padał deszcz, to ta dolina... Na słońce nie ma co czekać, więc składamy wszystko mokre. Wyjeżdżamy z Będkowic. Jedziemy przez Nowojową Górę do Alwerni. Misiek łąpie gumę, ale dosyć szybko sobie z tym radzi. Po drodze znajdujemy jezioro, w które co niektórzy dają nura. Docieramy do zamku, po czym jedziemy już prosto do Krakowa. Po drodze jemy obiad. Po siedemnastej jesteśmy w Krakowie. Część equipy odpoczywa na Rynku Głównym, a reszta, co wytrwalsza, buszuje po sklepach. Zajeżdżamy do McDonalda, po czym znów wracamy na Rynek Główny. Przed dwudziestą pierwszą jesteśmy na dworcu PKP. Car squad wyjeżdża do domu. Kupujemy bilety, znów mamy dwie przesiadki. Tym razem jedziemy przez Rzeszów i Przeworsk. W pierwszym pociągu znów zaczęła królować zabawa w skojarzenia. Poza tym dowiedzieliśmy się, że przed Lewym należy, a nawet i trzeba, zamykać szafy na klucz. Do drugiego pociągu przesiadamy się przed północą. O pierwszej jesteśmy w Przeworsku. Do następnego pociągu mamy ponad cztery godziny. Jeżeli ktoś chce zobaczyć gdzie kręcone są sceny z toalet do filmów grozy, niech wybierze się na dworzec PKP w Przeworsku, tylko koniecznie nocą. Satysfakcja gwarantowana, wrażenia najmocniejsze z całej wycieczki. W ostatnim pociągu już wszyscy śpimy. Po siódmej rano jesteśmy w Sandomierzu.

Na licznikach ponad 300 km (drogą główną z Krakowa do Częstochowy jest 140 km). Szlaki rowerowe przez lasy były dobre, ale tylko dla posiadaczy rowerów górskich. Ogólne zmęczenie dało się odczuć dopiero po powrocie. Ogólnie wycieczka zorganizowana została bardzo dobrze, choć nie obyło się bez improwizacji.