Trzecia niedziela czerwca 2008, wycieczka z PTTK - przeszło 5 lat po moim pierwszym zetknięciu się z rajdami prowadzonymi przez Marka Juszczyka. Trzeba to oblać! :) Jak również trzeba będzie obejść (czy to dobra tutaj forma?) piątą rocznicę założenia Bike Equipy. Ema zaproponowała kulig w Nowym, na co Doktor odkrzyknął: TERAZ?!

Ale po kolei...
Wyjazd spod Bramy o 9:30, miałam spóźnić się znacznie, a wyszło jak zawsze - nieznacznie. Na miejscu zbiórki ponad tuzin ludu, chociaż Equipa w mooocno okrojonym składzie. Oj, to pewnie przez pechowy piątek trzynastego dwa dni wcześniej.

Trasa wycieczki prowadziła w stronę Biedrzychowa, a więc na północ - zaczynamy szlakiem żółtym. Oczywiście po wyjechaniu z Sandomierza kluczymy (tudzież juszczykujemy) wśród pól i sadów, które pomału napełniają się faramkolepnymi czereśniami. Pierwszy postoik - na rozjeździe w Kicharach. Paweł poczęstował mnie bananem, którego to możemy teraz obwiniać za dalsze losy equipowej czwórki (ja, Paweł, Fuji i Ordos). W pogoni za peletonem, który odjechał nam dalej żółtym szlakiem, dotarliśmy do Dwikóz. Odebrałam telefon od Emy, że TROCHĘ wcześniej powinniśmy skręcić w lewo, do góry...
W ten sposób zgubiłam się z trzema chłopami.

W kontakcie telefonicznym byłam również z Piotrem S., który zawziął się na niedzielne jeżdżenie, ale jeszcze nie bardzo wychodzi mu poranne wstawanie :) Ostatecznie okazało się, że dobił do grupy wcześniej od nas. Z Dwikóz podążyliśmy w stronę Garbowa, tyle że przez Góry Wysokie (ten, który to wymyślił, musiał mieć jakiś interes w komplikowaniu trasy!).
Goniliśmy ile sił w nogach i nie tylko. Fuji żałował, że jego sakwy zostały w domu, a my chcieliśmy zajumać kapustę do kuferka Pawła.

Do Garbowa dojechaliśmy z nieco innej niż zwykle strony. Grupa czekała na nas pod sklepem przy poczcie. Ostatecznie nadrobiliśmy 6km, chociaż nogi twierdzą, że z 10 "najbidni"! Generalnie to... bez sensu! Nie dość, że zgubiłam się z trzema chłopami, to jeszcze żadnych korzyści z tego nie miałam. Ehhh. Więcej się z nimi nie gubię :)

Dalsza trasa prowadziła przez Wygodę, Pawłów - całkiem przyjemnym zjaaazdem do Czyżowa Szlacheckiego. Stamtąd natomiast drogą polną, a chwilę później leśną (która prowadziła między dorodnymi brzózkami) - do Linowa, w którym wykonaliśmy kółeczko (w celu ominięcia kawałka głównej drogi).

Kolejne dwa dłuższe postoje - w Maruszowie. Pierwszy u pana Edwarda Ziarko w galerii Pod Chmurką, gdzie obejrzeliśmy niesamowite rzeźby (kilka na zdjęciach w galerii), drugi - w sklepie oczywiście (trzeba było zakupić kiełbasę na ognicho, w końcu to wyjazd PTTK!).

Dębno, Biedrzychów... i wyjazd na górę! Oczywiście po to, żeby później zjechać :) Ale warto było - dotarliśmy na Grodzisko, o którym mało kto wiedział czy słyszał, a skąd widoki na okolice są przecudne. Po krótkiej prelekcji przewodnika uradziliśmy, że kiełbaski opchniemy jednak w innym miejscu. Padło oczywiście na Nowe! No same plusy tej decyzji, np. jedliśmy przy stole. No, może oprócz Doktora, który to odsunął się ze swoimi wiktuałami i "skrytożarł" jajka oraz ogórki. Poza tym kierownik wycieczki miał za krótkie kromki chleba w, za przeproszeniem, stosunku do zakupionej kiełbasy (która mu, de facto, wisiała).

Powrót podobny - do Linowa bez zmian, dalej... No właściwie to nie wiem, jak dokładnie Marek poprowadził, albowiem odłączyłam się od grupy z Pawłem i Fujim. Nie, nie - tym razem już nie zgubiliśmy się nigdzie. Główną drogą, z dwoma maluśkimi postoikami (Zawichost i Dwikozy), dotarliśmy do Sandomierza. Przed Zawichostem troszki nas zmoczyło (deszczem oczywiście). W Dwikozach Paweł dzielił napój przygotowany z czystej wody (takiej, co piją zwierzęta) oraz rozpuszczonej w niej niebieskiej tabletki. Niezbyt pewnie zgodziłam się zażyć parę łyków:
- A co mi się po tym stanie...?
- Tobie nic, ale Pawłowi staaaanie... się, oj stanie!

PS. Fuji wozi ze sobą dwa bidony - jeden z czystą wodą (dla siebie), drugi z napojem z tabletką, gwałtu zresztą (do częstowania). W drodze powrotnej nie pamięta, w którym bidonie jest co, he he he.