Zbiórka pod Bramą o 10, byłam "prawie punktualnie" czyli jak zwykle. Wyjechaliśmy parę minut później (jak dotarła Ola) w składzie 9 osób (w tym jedna zupełnie nowa twarz - Beata). Z Żeromskiego zadzwoniliśmy jeszcze po Stacha, ale tylko pomachał nam przez okno. Czyżby świętował Ryśka?

Nasza trasa prowadziła tym razem "po górach" (koniec laby galicyjskiej!), zasadniczo jechaliśmy szlakiem żółtym: Chwałki, radary, postój na rozdrożu (gdzie okazało się, że Sławek kiepsko widzi, a Ola w ogóle nie chce na niego patrzeć). Dalej puściliśmy się z góry prosto do Rożek. Zagrody, Dacharzów, no i wąwóz - po wyasfaltowanym nie ma już takiej radości jazdy...

Kolejny postoik na rozdrożu podobnym do poprzedniego - i decyzja, że jedziemy do Kleczanowa (bo właściwie nie mieliśmy żadnego konkretnego planu, choć Fuji twierdził, że takowy istniał, nawet wraz z kilometrażem). Tutaj dopiero dłuższe posiedzenia połączone z popasem (np. ja piłam Tym Barkiem, a Dziabąg spożywał święconą kiełbasę) oraz ustalaniem szczegółów jednodniowego wypadu "gdzieś dalej" busem Tomka (wg Dziabąga zrobimy 160km w 4 godziny, więc średnio opłaca się taka wycieczka).

Z Kleczanowa śmignęliśmy w stronę Sandomierza kilka kilometrów główną, po czym skręciliśmy znienacka w prawo - na Głazów. Kolejna miejscowość to "coś na O" ("Okalina???" by Alutka). Stąd mieliśmy ciąąągle z górki (dziwne) przez Malice, Polanów i w końcu wylądowaliśmy w Samborcu. Tutaj na dobre przejęliśmy ze Sławkiem prowadzenie i wyprowadziliśmy grupę dosłownie w pole (no dobra - w sad).

Dojechaliśmy prawie do Zawierzbia i rozdroża, gdzie peleton podzielił się na dwie części, ale z racji, że nie były one równe, to nie warto o tym wspominać, hehe.

Grupa zdecydowanie większa wybrała się do Tarnobrzega, a więc zaliczyła kurs promem w Ciszycy. Wg Alutki:
Gnali jak wiatr, czy to z wiatrem, czy pod wiatr :) Na szczęście Dziabąg to dobry człowiek i wspierał mnie jak mógł, to elokwentną rozmową, to wymownym "nibykaszlem" yhmm, yhmm, zza pleców :) Suma summarum na prom dotarliśmy i do Tarnobrzegu również. Jako, że spragniona byłam o postój poprosiłam.
Postój przy Placu Czerwonym. Droga powrotna - ścieżką rowerową prosto do Sandomierza.

Trasa jak widać mieszana - górki, płaskory, ancfalty, juszczykowanie... No co kto lubi! A na licznikach ok. 70km. No taki ciut większy świąteczny lajcik. W końcu trzeba było wyjeździć kalorie pożarte w Niedzielę Wielkanocną :)

Na zakończenie jeszcze parę słów od Alutki:
Mijaliśmy jakąś grupkę, zresztą też na prom w Ciszycy jadącą. Authory, gianty, odzież termiczna, sakwy giant, okulary uvex, kaski met i najlepsze Dziabąg pyta Ich: "Skąd jesteście?" Odpowiedź: "Z Sandomierza"; Dziabąg na to: "O, nowa grupa!" I teraz najlepsze :) Oni na to: "Tak, ale my amatorsko".
Zatem pozdrawiam wszystkich profesjonalistów! :)))