Piknik majowy [01.05]
- Szczegóły
Już w pierwszych kilometrach było pewne, że co byśmy nie robili - wiatr trochę nas dobije. Najcięższy kawałek to dłuuuga prosta między Gorzycami a Wrzawami. Dalej jakoś szło (jechało).
Jednak w okolicach Skowierzyna ustaliliśmy zmianę planu - nie jedziemy "aż" do Nowin, a obóz rozbijemy nieco bliżej, w lesie obok Radomyśla.
Najpierw oczywiście zaopatrzyliśmy się w piknikowe wiktuały typu kiełbasa w markecie z wiecznie zepsutą huśtawką (śmiem twierdzić, że jest ona zepsuta od czasów powrotu Equipy z eskapady po Roztoczu 2007). Miejsce piknikowe znajduje się "gdzieś w lesie". Przy moście na Sanie trzeba zjechać na piaszczystą (nieco upierdliwą) dróżkę i dalej prawie cały czas prosto. Nie zdradzę dokładnego dojazdu, bo jeszcze w to piękne spokojnie miejsce zwali się kupa turystów, hehe.
Piknik to - wiadomo - leżenie bykiem, opalanie, ploty, wspominki, snucie planów na przyszłość... no i oczywiście pędzlowanie zgromadzonych produktów nierzadko spożywczych.
Czas leciał miło, ale co za dużo, to niezdrowo.
Powrót znów z męczącym wiatrem... I problemami ze stachowym łańcuchem. Doszliśmy do wniosku, że lepiej byłoby mu jechać bez łańcucha
Przed Wrzawami Tomek i Beata skręcili w polną drogę (w końcu to ich rewir, znają skróty czy tam przeprostki), do domu. My natomiast czekając na Stacha, który naprawiał łańcuch, zatrzymaliśmy się w sklepie we Wrzawach na batonika i na... walczyka (w TV akurat leciało "Nieeech żyyyjeee baaal")
Długa prosta, której tak nie lubię, tym razem była całkiem sympatyczna - gnaliśmy grubo ponad 20km/h z wplecywindem. A z drugiej strony Łęgu - oczywiście pod wiatr... Eh.
Jednak najbardziej przewiało nas na moście wiślanym - Piotru aż spadła kaszkietka.
Reasumując: z rowerowego pikniku wróciliśmy ok. 15, a licznik wskazywał ok. 42km.