Prezes na wycieczki jeździć nie musi, Prezes od jeżdżenia ma ludzi. Ale nawet Prezes musi czasem zrobić parę kilosów. Traf chciał, że moje rozpoczęcie sezonu przypadło właśnie na tą niedzielę, a w dodatku tego samego dnia rozdziewiczałem nowy rower, gdyż stary był odmówił posłuszeństwa. Dodatkowo przed Roztoczańską Eskapadą należało poddać próbie zastały organizm, żeby nie skończyć tradycyjnej rowerowej pięciodniówki pod sklepem w Pysznicy.

To pierwsza moja wyprawa do Rybnicy, na której byłem a zarazem pierwsza, na której nie byłem. Wyprawa do Rybnicy była tydzień wcześniej, ale jej nie było, dlatego też na niej nie byłem, teraz była to i ja byłem. Mniej więcej.

Pogoda o 7:30 nie nastrajała optymistycznie. Grzmiało. Pochmurno. Rekonesans przeprowadzony po drugiej stronie drzwi mego domostwa przyniósł jednak niespodziewanie dobre wiadomości: cieplutko. Nawet powoli pokazywało się słoneczko, co wróżyło dobrze, powiem więcej: tak sobie. Dzień, który zaczynał się tak, jak powinien zaczynać się każdy szanowany dzień w okresie wakacyjnym, nie zawiódł naszych oczekiwań. Przez całą wycieczkę było słonecznie i cieplutko. Jedyną łyżką dziegciu w tej olbrzymiej beczce miodu był "wiater", który to wiał nie tam, gdzie powinien.

O godzinie 9 porankiem zaczęliśmy się zbierać w miejscu wiadomym. Ludzisków sporawo, coś koli 15, z dodatkowym przytupem w postaci ekipy samochodowej, która to woziła nam placki tudzież koce i Piotra. Jak tylko Ema i Dziabąg odprawili rytuał pt "Ust korale" ruszyliśmy szybko i zdecydowanie, radując się mile wiejącym w twarz wiatrem. Traska jedna z bardziej obcykanych, czyli osiągnąć Klimontów za pomocą minięcia radarów, Bilczy i innych wiosek, mniej lub bardziej przyjaznych rowerzyście. Tu muszę powiedzieć, iż byłbym świnią, gdybym nie wspomniał o Bilczy, przez którą to zdarza nam się często przejeżdżać. Otóż Bilcza posiada swoją osp, która to właśnie otrzymała nowy wóz strażacki

Dodatkowo Bilczę reprezentuje w świecie ta oto piękna niewiasta, miss Bilczy


Trasa do wspomnianego wcześniej Klimontowa obfituje w górki i pagórki, dlatego tez było wesoło i potliwie.

Klimontów. Mieścina w której jest mini park (z wyrwaną ławką) i sklep spożywczy. Dodatkowo Klimontów posiada swoją miss

Nie było nam jednak dane jej spotkać, za to spotkaliśmy ludzi z Tebegu.

Z Klimontowa pomknęliśmy do Rybnicy, gdzie w przepięknych okolicznościach przyrody urządziliśmy sobie pikniczek z użyciem placków, truskawek, cukierków oraz inszych pyszności. Błogo. W Rybnicy miss nie mają, tylko dwa pomniki i krzyż. Cóż zrobić, jeden woli ogórki, drugi ogrodnika córki.

Kolejnym punktem naszej wyprawy była Koprzywnica, do której jechaliśmy strasznymi zakamarkami, kawałkami wręcz bagienno–piaszczystymi. Po drodze nawet zdarzył nam się wypadek, ale opis owego zdarzenia jest zbyt drastyczny, aby go tu umieszczać.

Nadmienić należy, iż od Rybnicy zaczął się etap "z wiatrem", co znacznie umiliło nam powrót do domu. Aby tradycji stało się zadość, w Koprzywnicy postój na rynku. Z kronikarskiego obowiązku dodam tylko, iż kandydatka na miss nastolatek z Koprzywnicy wygląda tak:


W okolicach promu pożegnaliśmy się z dwójką tarnobrzeską, a do domu dotarliśmy około 15.30. Sandomierz przywitał nas wielce ciepłym popołudniem. Niestety nie powitała nas Miss Ziemi Świętokrzyskiej z 1992 roku, która to jest Sandomierzanką